poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział V

Rozdział V


      -Ilekroć zapytasz, otrzymasz taką samą odpowiedź. Jaki sens więc ma zadawanie tego samego pytania za każdym razem? Bo masz nadzieję, że ktoś odpowie inaczej i pobudzi w tobie rządzę krwi.

      - Więc jaka jest wasza decyzja? - spytał Skecz, który siedział jak zwykle na swoim fotelu, mając na przeciwko Anę i Ritę, od której przez cały dzień nie usłyszał żadnego słowa. Patrzyły teraz obie na niego bez żadnego wyrazu twarzy. Z takimi minami mogłyby dobrze grać w pokera. O ile grałyby dobrze. Nie przypuszczał, że tak szybko przestaną rozpaczać po tym, co stało się ostatniej nocy, lecz przez powód, dla którego dziewczyna zabiła swojego ojca, cała ta sytuacja nabrała zupełnie innego światła, toteż uznał ich zachowanie za normalne. Po niedługiej ciszy Ana odpowiedziała za siebie jak i również za swoją siostrę.
- Zgadzamy się.
Usłyszawszy te słowa, chłopak rozłożył się na fotelu i pozwolił swoim ustom na delikatny uśmiech, oznaczający w jego przypadku nie tylko zadowolenie, ale i ulgę. Napięcie, które wisiało w powietrzu przez ostatnie kilkanaście godzin teraz się całkowicie rozwiało. Wiedział, że czeka na ich całą czwórkę ciężka praca, ale nie będzie musiał się głowić nad zatajeniem wszystkiego, jeśli by odmówiły. Powinien poinformować je o konsekwencjach ich odmowy, ale jednak postanowił tego nie robić. Nie chciał ich zmuszać do niczego, dać im pełny, wolny wybór. Po jego prawej stronie, na drugim fotelu siedziała Erika. Nie chciała się, a raczej nie chciało jej się, mieszać w to wszystko przedwcześnie, więc jak dotąd tylko sprzątała i przygotowywała jedzenie. Zdarzyło jej się przyłapać na lekkim zirytowaniu wywołanym przez częste wędrówki do kuchni po kolejne porcje kanapek, zup mlecznych lub jakiegokolwiek innego jedzenia, gdyż siostrom towarzyszył straszliwy apetyt, a po godzinie, odkąd obudziła się milcząca Rita, która tylko przytakiwała, bądź kręciła głową, Ana nie krępowała się prosić o jedzenie. Teraz ona zabrała głos. Mówiła spokojnie i powoli, jakby bez większej ochoty. 
- W przyszłym tygodniu Rada was pozna i oceni. 
Po tych słowach zaczęła szczegółowo opowiadać, co będzie ich wszystkich czekać.

      Następnego dnia Erika wcześnie rano wyruszyła do swojej szkoły, a Skecz został z siostrami w domu. Chłopak czuł lekkie skrępowanie, gdyż nie wiedział za bardzo, co ma robić. Rita nie odzywała się ani słowem, zaś Ana zdecydowała się zaledwie po jednym dniu. Poza tym, wyglądało na to, że już się uspokoiła i jakby przestała przejmować tym, co sama zrobiła. Dziwiło go to, lecz cieszyło w pewnym stopniu. Przecież jako Anioł Śmierci powinna nie rozczulać się nad ludzkim życiem. Szczególnie takim, jakie wybrał jej ojciec. Kiedy przygotowywał, dziewczynom śniadanie, a było to niestandardowe śniadanie, gdyż postanowił zrobić naleśniki, ta bardziej, jeśli nie w ogóle rozmowna siostra, odwiedziła go przy jego pracy. Pomyślał, że pewnie nie chciała siedzieć w pokoju i milczeć, ewentualnie jej pomóc i to drugie przypuszczenie okazało się trafne, chociaż nie obyło się bez wymiany zdań.
- A jak to było z Eriką? - spytała w pewnym momencie. Skecz nie chciał jej opowiadać o krzywdzie, jaką jej wyrządził, zabijając jej rodziców. Nie wiedział, jak na to zareaguje i czy czasem nie zrazi jej do siebie, co mogłoby być co najmniej złe w skutkach. W końcu czekał ich co najmniej rok treningu.
- Dowiedziała się o naszym istnieniu, więc ją przygarnąłem. - odpowiedział krótko, nie kłamiąc, lecz też nie mówiąc całkowitej prawdy. Fakt, że przebił swój skalpel przez serce jej matki na oczach Eriki chyba do końca jej i jego życia nie ujrzy światła dziennego. Nawet dla niego w niektórych chwilach jest traumatycznym wspomnieniem.
- Ale opowiedz coś więcej. Było bardziej 'normalnie', niż z nami, czy tak samo? - próbowała go dalej zachęcić. Postanowił szybko zmienić temat. Wpierw przewrócił smażonego w tym czasie naleśnika na drugą stronę.
- Wiesz, co mnie czasem zasmuca w życiu Aniołów Śmierci?
- Co takiego? - dziewczyna zdawała się być szczerze zainteresowaną tym, co Skecz chciał jej powiedzieć, co go bardzo ucieszyło. Ostatnimi czasy rzadko miał okazję mówić o czymś innym, niż praca.
- Odkąd człowiek dowiaduje się o naszym istnieniu, w jego głowie przestają istnieć jakiekolwiek przyziemne sprawy. Przestaje nawet na ich temat rozmawiać. Zauważyłaś?
- Ano - pewnie się zamyśliła, bo otworzyła lekko usta i spojrzała w górę. Przyłapał się na myśli, że z taką zamyśloną miną wygląda nawet uroczo. Po chwili jednak postanowił skupić się na naleśniku, który niestety się przypalił - rzeczywiście. Od wczoraj rozmawiamy tylko o przyłączeniu się do was. 
- Dobrze, że się zgodziłyście.
- Czemu?
- Chciałem wam dać zupełnie wolny i bezstresowy wybór, więc nie powiedziałem wam o jednej ważnej rzeczy. - Zobaczył jak wymownie patrzy na niego Ana, więc kontynuował - Otóż, jeśli byście się nie zgodziły... Musiałbym was zabić.
- Domyśliłam się. - skwitowała swoją wypowiedź uśmiechem, w którym chłopak dostrzegł pewną dozę dumy - Inaczej ktoś spoza organizacji by o was na pewno wiedział. 
- Fakt. Widzę, że jesteś inteligentna.
- Nie tylko. Potrafię też nie przypalić naleśnika. A raczej go nie spalić. 
Skecz zapomniał na krótki, lecz wystarczająco długi, by mocno przypalić naleśnik czas i teraz zamiast cienkiego plaska w kolorze, którego i tak nie potrafił nazwać, na patelni znajdowało się czarne, popękane koło. Skomentował swoją mała kuchenną porażkę, syknięciem, jakim miał w zwyczaju komentować coś, czego nie udało mu się zrobić dobrze i wyrzucił zwęglonego naleśnika do zlewu obok.
- Może ja to zrobię. - zaproponowała Ana, chociaż bardziej wyglądało to jak oznajmienie, niż propozycja, gdyż praktycznie wyrwała mu patelnię z ręki. Chłopak zaś, czując się już dosyć swobodnie, postanowił kontynuować rozmowę.
- Wracając do tematu. Jestem Aniołem już od ponad kilku lat i rzadko kiedy mam okazję porozmawiać swobodnie z kimś, spoza grona ludzi takich, jak ja, a wśród lepszych znajomości obecnie najczęściej rozmawia się o tym, o czym zwykli ludzie nawet nie mają zielonego pojęcia. Swoją drogą głupio brzmi to powiedzenie. No bo jak pojęcie może mieć jakikolwiek kolor?
- Czasami lepiej pewne sprawy pozostawić niewyjaśnionymi. A więc, skoro tak tęsknisz za 'ludzkimi' tematami, to lubię naleśniki z truskawkami. Kojarzą mi się z latem. I z życiem na kompletnej wsi, gdzie nawet nie mają kablówki. Chciałabym chociaż raz jeszcze odwiedzić swoją babcię.

      Cały poranek, aż do południa spędzili na rozmowach na zupełnie lekkie tematy takie jak ulubione potrawy, muzyka, opowiadali sobie nawzajem dowcipy i tak dalej. Na te parę godzin zupełnie zapomnieli o tym, co jest ciągle dookoła nich. Postanowili odsunąć na bok to, co było w sumie najważniejsze w tej chwili. Ale w końcu jakaś chwila przerwy im obu się przyda. Swoista chwila zapomnienia. Cały czar prysł, kiedy do domu wróciła Erika i z szerokim uśmiechem na ustach zawiadomiła wszystkich.
- Pakujcie się. Jutro spotykamy się z Radą.

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział IV

Rozdział IV


      Ból pozostawia skażoną na wieczność duszę. Na szczęście ten fizyczny trwa tylko moment. Potem przychodzi śmierć. Nieżywe już ciało grubego mężczyzny, a raczej to, co po nim zostało, leżało porozrzucane po całym pokoju, który był równie czerwony, co szkarłat jego własnej krwi. Pośrodku stały przytulone do siebie dwie dziewczyny. Jedna trzymała tasak w prawej dłoni, była całą w krwi. Druga ubrana była w białą sukienkę, która zdążyła już nasiąknąć krwią poprzez przytulenie. . Stały w zupełnej ciszy i obejmowały siebie nawzajem.


      Noc. Na tyle ciemna, że nawet nie było widać księżyca, a lampy zamiast oświetlać ulice, zdawały się pochłaniać całą jasność i pokrywać wszystko mrokiem. Dramatyzm całej sceny wzmacniały podmuchy wiatru. Silne podmuchy, targające nawet solidne, metalowe znaki drogowe. A po środku opustoszałych uliczek, wśród latających wszędzie liści, zdmuchniętych przez hałaśliwy wiatr szedł niczym niewzruszony Skecz. Osoba, która patrzyłaby właśnie na tą scenę z drugiego planu, miałaby wrażenie, że to sama głowa o półdługich potarganych włosach lewituje nad ziemią, bo tak było ciemno, a chłopak był ubrany jak zwykle na czarno. Była już późna noc, więc w żadnym z domów nie paliło się choćby najmniejsze światło, a latarnie nie śmieciły, gdyż wiatr uszkodził linie energetyczne odpowiadające za nie. W oddali widoczny był tylko jeden jedyny jasny punkt. Do tego punktu właśnie zmierzał Skecz. Spokojnym krokiem. Nigdzie mu się nie śpieszyło. Chciał odwlekać ten moment jak najdłużej. Sam nie wiedział czemu. Jakiś niewytłumaczony niczym strach rozszarpywał go od środka, mimo że z zewnątrz nic go nie wzruszało. Nawet bicie jego serca było w normie. Lecz niepokój, który czuł był tak odczuwalny, że nie potrafił go zignorować. Zatrzymał się i odwrócił głowę za siebie. Coś przyciągnęło jego uwagę. A może po prostu chciał wrócić do domu? Sam już do końca nie wiedział. Z jednej strony chciał poznać owe osoby, które znalazła Erika, z drugiej zaś wolałby się nigdy o tym nie dowiedzieć, znając jej popaprane pomysły. Jego w sumie też. Nikt przecież nie bawi się swoimi ofiarami dając im najpierw satysfakcję z tego, że wygrywają walkę, a później pokazuje im swoje najgorsze oblicze po to, by przyszły trup wiedział, że za chwilę umrze, a panika sparaliżuje całe jego ciało. W końcu ruszył dalej przed siebie. Dalej w stronę światła. Dalej tym samym spokojnym krokiem. Dalej pozostając niewzruszonym brakiem światła, ludzi i wiatrem. Najsilniejszym jakiego w życiu doświadczył.  Zdał sobie sprawę, przez co czuje taki strach. Jego przeczucie podpowiadało mu, że niebawem wydarzy się coś, co wywróci jego dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie miał tylko pojęcia co, kiedy, gdzie, a nawet w jaki sposób się to stanie. W tej chwili jednak liczyło się to, do czego zmierzał. Jasny punkt, w który ciągle się wpatrywał był teraz znacznie bliżej, niż kilka minut temu. Zauważył, że to okno. A więc szedł w stronę jedynego domu, w którym ktoś nie śpi w okolicy. Coraz bardziej budziło to jego niezaspokojoną jeszcze ciekawość.

      Stary drewniany płot. Zzieleniałe sztachety przyczepione były do równie zzieleniałych belek. Cały płot posiadał częste braki. Po furtce oczywiście pozostały tylko zawiasy. Ktoś musiał ją zniszczyć lub nawet ukraść, co jest normą. Zajrzał do podwórze przed starym, zaniedbanym domem. Tak samo zaniedbane, jak hacjenda. Zdawałoby się, iż tutaj już nikt nie zagląda, ale w oknie przecież paliło się światło. Zgodnie z tym, co powiedziała mu Erika, ma iść do źródła tego światła. Zapewniła go, że w środku nie czeka na niego nic niebezpiecznego, toteż bez żadnej zbędnej zwłoki udał się w stronę drzwi. Tuż przed dotknięciem klamki, która okazała się zbyt nowa, jak na ten dom; zapewne była niedawno wymieniana; usłyszał męski krzyk oraz coś, co przypominało płacz i wycie, dochodzące z jednego z pomieszczeń w domu. Dzisiaj nic go nie wzruszało, więc również i to, więc spokojnie otworzył drzwi, ciesząc się z krzyku, ponieważ mógł niezauważony podejść jak najbliżej. Mężczyzna nie przestawał grać koncertu swoimi strunami głosowymi. W domu znajdowały się jeszcze co najmniej dwie inne osoby, co wywnioskował z odgłosu kroków, jakie wychwycił wśród ryku ofiary. Dom, w którym się znajdował nie był zbyt duży, więc bardzo szybko znalazł się w progu pokoju, w którym było zapalone światło. Dokładnie widział całą scenę, która się tam odgrywała. Mężczyzna cały we własnej krwi leżał na środku podłogi, jedna niska dziewczyna pochylała się nad nim i mówiła do niego spokojnym głosem.
- Nie płacz. To ja, twój mały skarbek. Obiecuję, że nie potrwa to długo i nie będzie boleć.
Nagle wymierzyła porządnego kopniaka w jego twarz, chwyciła tasak, którym zdążyła wcześniej odrąbać kawałek po kawałku jego lewą rękę i zdjęła mu majtki, po czym jednym pewnym ciosem odrąbała przyrodzenie. Wróciła do jego twarzy, otworzyła mu usta, co poszło jej z łatwością, gdyż mężczyzna nie miał już sił, wepchnęła mu w nie jego członka, podniosła się i kopiąc go po jego grubym brzuchu, zaczęła wykrzykiwać.
- Nie rycz kurwa! Ssij, bo przez tydzień nie będziesz jadł! - z jej ust wydobył się oszalały śmiech - I co spaślaku. jak się czujesz? Czujesz się jak ja? Jak Rika? Masz tutaj nasze osiem lat w jednej małej pigułce jaką jest dzisiejsza noc. Kłamałam. Wcale nie potrwa to krótko. Wcale nie będzie bezboleśnie. Tak samo jak to, co robiłeś nam. Obiecuję, że będzie bolało jeszcze bardziej, niż tam, gdzie trafisz, kiedy zostanie po tobie tylko kałuża krwi, w której sam się utopisz.
Tasak wbił się w drewnianą podłogę, wcześniej przecinając równo kość nogi mężczyzny. Dziewczyna powtarzała tę czynność, dopóki kawałki wszystkich kończyn nie były porozrzucane po całym pokoju. Na końcu kucnęła nad głową mężczyzny i spojrzała mu w oczy. W jego puste przez ból oczy. Już dawno nic nie czuł. Już dawno przestał krzyczeć. Ale wciąż żył. Lecz chciał już umrzeć. Dostrzegła to w nich. Widocznie postanowiła okazać resztki litości wobec niego, ponieważ podniosła rękę, w której trzymała tasak wysoko w górę, odwróciła i z impetem wbiła go tępą stroną w jego czaszkę, roztrzaskując ją na pół. Ta część twarzy, która nie została jeszcze zaplamiona krwią w tej chwili błyszczała nią w świetle żarówki. Skecz obserwował wszystko z cienia, więc dziewczyna, będąc zajęta swoją ofiarą, nawet go nie dostrzegła. Zawołała do pokoju Ritę, która wyszła z kuchni, do której przejście prowadziło z salonu. Bardzo podobną do niej dziewczynę. Na pewno siostrę. Była bosa, odziana w białą sukienkę oraz cała zapłakana. Zakrwawiona dziewczyna podeszła do nie i ją przytuliła, próbując uspokoić.
- Już dobrze, siostrzyczko. Już dobrze. Już nam się nigdy nic złego nie przytrafi - obejmowała ją prawą ręką, w której wciąż trzymała tasak, drugą zaś gładziła jej pokręcone, długie, czarne włosy. 
Z salonu były trzy wyjścia - na przedpokój, w którym stał Skecz, do kuchni, z której wyszła Rita oraz do łazienki, do której drzwi nie były zamknięte, lecz lekko uchylone. W chwili, gdy na nie spojrzał, otworzyły się nispodziewanie na oścież, nie wydając żadnego dźwięku. Siostry miały zamknięte oczy, więc tego również nie zauważyły. Chłopak zaś dostrzegł w półmroku małego pomieszczenia kolejną dziewczynę. Erikę. Kiwnęła mu głową na znak, że to te osoby, o których mu mówiła. Zrobił więc krok do przodu, by znaleźć się w pełnym świetle żyrandolu, który wisiał na środku salonu, po czym odchrząknął cicho, czym wystraszył dziewczyny, które odskoczyły od siebie natychmiast, wpatrując się nieruchomo w Skecza, patrzącego na nie z poważną miną.
- Tak myślałem, że nie będzie szukać nikogo normalnego. - powiedział z lekkim uśmieszkiem. Zakładał, że zakrwawiona dziewczyna będzie go próbowała zabić, żeby pozbyć się świadka, a jako że miała tą przewagę w posiadaniu broni, od razu się na niego rzuciła i zrobiła zamach. Kiedy tasak był już bardzo blisko chłopaka, ten wykonał błyskawiczne cięcie i obserwował, jak jego przeciwniczka wpatruje się z oszołomieniem w tasak, a potem jego prawą dłoń. Metal, z którego wykonana jest broń Aniołów Śmierci jest o wiele bardziej wytrzymała, niż zwykła stal i o wiele ostrzejsza, toteż bez problemu skalpel Skecza przeciął tasak. Dziewczyna upuściła to, co po nim zostało i zaczęła się cofać w stronę swojej siostry. W tym czasie Erika zdążyła podejść już do niej, więc  upadła na kolana i cała we krwi, zasłaniając swoją twarz dłońmi pokrytymi krwią jej ofiary, której zaszlachtowanie było godne psychopatycznego mordercy i zaczęła płakać. Była bezradna. Nie mogła nawet pomóc siostrze. Jedyna droga do wyjścia z domu zagradzana była przez wysokiego chłopaka, starszego od niej, który nie pozwoli jej nigdy przejść i nigdy nie uda jej się go pokonać, a przy jej siostrze stoi dziewczynka na oko młodsza od nich, która trzyma w jednej ręce miecz, którego ona sama by nie podniosła tak lekko dwoma. Erika niespodziewanie wbiła swoją katanę w podłogę i schyliła się do dziewczyny, po czym ją przytuliła.
-  Już dobrze, Ana. Już dobrze. Już ci się nigdy nic złego nie przytrafi. - próbowała ją uspokoić tak, jak ona próbowała swoją siostrę, która dalej stała przerażona jak słup soli i nic nie mówiła.
- Skąd znasz moje imię? - wyszlochała pytanie Ana, dalej chowając twarz w swoich dłoniach.
- Znam nie tylko twoje imię, ale też trochę więcej. Nic wam nie będzie. Nikt się o was nie dowie.
- Zabierzemy was w bezpieczne miejsce, gdzie się umyjecie. - dodał Skecz, chowając swoją broń i zaczął się wycofywać wgłąb przedpokoju, by pójść do pokoju dziewczyn, ale zatrzymała go Erika.
- Może lepiej będzie jeśli ja pójdę wziąć ich rzeczy?
- Racja. - rzeczywiście miała rację. W końcu to ona wiedziała lepiej, co będzie potrzebne dziewczynom. - Daj mi jakaś czystą ścierkę.
      Erika poszła do kuchni, skąd przyniosła to, o co poprosił jej brat i z łazienki wyniosła swoją torbę, którą przyniosła na rzeczy sióstr, po czym ruszyła do ich pokoju, a Skecz kucnął przed Aną i przetarł jej twarz z krwi. Dużo to nie pomogło, bo dalej była cała nią zalana, ale przynajmniej mniej jej zaschnie. Zaraz potem zrobił to samo z dłońmi. Dziewczyna podniosła głowę.
- O co tu kurwa chodzi? - spytała. Przestała już płakać, ale dalej miała złamany, słaby głos - Kim jesteście?
- Wszystko wam wyjaśnimy, kiedy będziemy w bezpiecznym miejscu. - Tłumaczył spokojnie chłopak - To był wasz ojciec?
- Skurwiel, nie ojciec - odpowiedziała tym razem pewniej i głośniej i dodała - Ale owszem, był. - ostatnie słowo zaakcentowała - Boże, jestem potworem.
- Nie większym ode mnie. Wierz mi. Ale dobrze, że tak mówisz. To znaczy, że cenisz życie. Jeszcze nie jest tak źle. Ale teraz musisz wstać i iść razem z nami. 
- Nie mam siły. - po tych słowach zachwiała się i poleciała w stronę Skecza. Zemdlała. Albo zasnęła. Albo to i to. 

      Następnego poranka Erika weszła do pokoju Skecza, w którym spały dziewczyny i zobaczyła Skecza siedzącego na krześle przy swoim łóżku, trzymającego w dłoni kubek z kawą. Na biurku stał dzbanek z gorącą herbatą i chlebem w jajku. Widocznie niedawno uszykował im śniadanie.
- Ty jeszcze tu siedzisz? - spytała swoim zaspanym wzrokiem. Dopiero, co wstała. - Przecież nie uciekną.
- Wiem. Okna i drzwi są pozamykane. A poza tym spójrz na okno. - trwała właśnie ulewa i wichura. 
- Fakt. Nawet tobie by się nie chciało wyjść w taką pogodę.
Dziewczyna wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Ze snu obudziła się w tym czasie Ana. otworzyła powoli oczy i ujrzała przed sobą chłopaka. Poczuła na plecach kolano swojej siostry, która spała za nią.
- Gdzie jesteśmy? - spytała z miejsca podnosząc się. Siedziała teraz na brzegu łóżka.
- U mnie. - chłopak wstał i podszedł do biurka, by wziąć talerz ze śniadaniem dla Any i kubek z herbatą.
- Chodź do salonu, skoro Rita jeszcze śpi. Trudno jej było zasnąć po tym wszystkim. - wyszedł z pokoju z jedzeniem, położył talerz oraz kubek na ławie i usiadł na kanapie. Po minucie lub dwóch w drzwiach pojawiła się dziewczyna. Niepewnym krokiem, bacznie obserwując Skecza, zbliżyła się do niego i powoli usiadła na fotelu.
- Smacznego. - powiedział do niej, lekko się uśmiechając. Pomyślał, że może się trochę rozluźni, jeśli nie będzie taki poważny. Jednak musiał się bardzo wysilić, by nie wyglądało to sztucznie. Strach, który czuł ostatniej nocy tym razem był jeszcze większy i wcale nie miał dobrego nastroju z tego powodu. Obserwował Anę, jedzącą chleb. Na początku dość nieśmiało, później z większym apetytem. Widocznie była wygłodniała, więc pomyślał, że jej siostra może być tak samo głodna. Kiedy na ławie pozostał pusty talerz, zaczął mówić.
- Chyba pora to wszystko wyjaśnić. Jesteś gotowa? - dziewczyna kiwnęła głową - Jestem Skecz.
- To nie jest prawdziwe imię? - spytała od razu.
- Nie. Imiona przybieramy sobie sami, jeśli chcemy. Nie każdy tak robi. Ja jednak tak. Jeśli cię to interesuje, to za pomocą tego, co widziałaś w nocy kreślę linie, jakbym coć szkicował. ['skecz' - polska wymowa angielskiego 'sketch' (szkic)]
- To kim ty jesteś?
- Nazywamy się Aniołami Śmierci i robimy to, do czego jesteśmy wyszkoleni. Z ta różnicą, że zwykły człowiek przy nas jest słaby. Zresztą widziałaś, co mogę zrobić i jaką bronią walczy Erika. 
- To jest jeszcze dziecko! - Ana podniosła głos oburzona faktem, że ktoś taki jest mordercą.
- To był jej wybór. Teraz przed takim wyborem stoisz ty. 
- Co? Jakto?
- Normalnie. Aniołowie Śmierci nie muszą zabijać. To tylko nazwa. Co prawda większość to robi i z tego się utrzymuje, bo otrzymujemy za to wynagrodzenie, ale każdy może żyć jak chce. Erika chodzi dalej do szkoły, a pewien mężczyzna wychowuje z żoną dziecko i nikt z jego otoczenia nie wie, kim jest. Ty też możesz. Masz wybór. Widziałem prawie od początku to, co się działo w salonie w waszym domu. Będą cię szukać i prędzej, czy później znajdą, jeśli postanowisz sobie pójść. Ale jeśli zgodzisz się zostać jedną z nas, zapewnimy ci ochronę i nikt się nie dowie, że zabiłaś ojca.
- A co z Ritą?
- Ona też ma wybór. Ale ty musisz z nią porozmawiać. Do samego świtu nie mogła zasnąć. Jest w szoku. Przeżywa ogromną traumę, ale to jej minie. Miałem tak samo jak ona. Byłem jeszcze młodszy. Nie powiedziała dotąd ani jednego słowa. Tylko się na ciebie patrzyła. Dopiero nad ranem usnęła, bo już była wyczerpana. Obudzi się pewnie za dwie godziny. 
- Co ja zrobiłam - dziewczyna znów zaczęła płakać. Chyba dotarło dopiero do niej, że popełniając takie okrucieństwo zraniła bardziej własną siostrę, niż ojca. Ale chciała to wszystko zakończyć. Widocznie ją poniosło.
- Będzie dobrze - próbował ją pocieszyć. - Przemyśl dobrze to wszystko. Nie musisz się śpieszyć.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział III

Rozdział III

Te myśli, których za nic w świecie nie potrafimy się pozbyć. Te myśli, które nas ranią. Te myśli, przez które popadamy w obłęd. Te, które swymi szorstkimi i gorącymi językami drażnią naszą duszę. Te myśli nie należą do nas. Gdyby należały do nas, potrafilibyśmy je ujarzmić.


Skecz wszedł na dach centrum handlowego, gdzie czekał na niego Jason. Spojrzał na niego uważnie i zaczął się do niego zbliżać. Wyciągnął z paczki papierosa, odpalił go i czekał, aż mężczyzna zacznie rozmowę. Mimo, że dla niego śmierć jest codziennością, to jednak dalej nie potrafi mówić o niej, jak o porannej kawie.
- Zabiłeś mojego brata. - oznajmił Jason.
- Sam się o to prosił.
- Nie obchodzi mnie to. - przerwał mu zachowując spokój w głosie, po czym kontynuował - Nie żyje. To norma wśród Aniołów Śmierci. Zwłaszcza, że nie był dobrym wojownikiem i pchał się do każdej roboty. Poza tym - zrobił pauzę przy nim tak charakterystyczną, że już nawet nie denerwowała - jesteś nam zbyt potrzebny, byś umarł przedwcześnie.
- Jakto potrzebny? - zdziwił się Skecz - Do tej pory nie utrzymywałem z resztą większych kontaktów.
Była to prawda. Z grona takich, jak on, rozmawiał ostatnimi czasy tylko z Eriką. Przez ostatni rok rozmawiał z paroma osobami i tylko w celu zamieszkania, szkoły Eriki, brudnej roboty lub z Eriką. 
- Rada ci wszystko wyjaśni w swoim czasie, kiedy tam będziesz. A teraz musimy iść. Ochrona przyszła.


Po tej rozmowie na dachu tego dnia więcej nie zobaczył chłopak Jasona. Rozdzielili się już w centrum. Każdy poszedł w swoją stronę. mężczyzna nie wiadomo gdzie, zaś Skecz do domu. Już od progu spotkał Erikę ze swoją poważną miną, świadczącą, że tym razem nie żartuje.
- Gdzie byłeś? - spytała krótko, zakładając buty.
- Porozmawiać z bratem Aarona. - odpowiedział, po czym spytał, szybko zmieniając temat - Wiesz o czymś, czego nie wiem?
- Nie wiem, co ty wiesz, więc nie wiem też, czego nie wiesz. - ucięła, po czym wyszła z domu, a Skecz znów został sam. Nawet mu to odpowiadało. Włączył muzykę w odtwarzaczu, do którego podpięte były głośniki i wskoczył na łóżko. Bardzo szybko tego pożałował, gdyż zdążył zapomnieć już o świeżych ranach na swoich plecach. Ból sparaliżował go do tego stopnia, że nie był w stanie się podnieść, więc przewrócił się na bok i tym samym wpadł na podłogę twarzą do niej. Leżał tak przez minutę lub dwie. Kiedy ból minął, wstał i usiadł powoli na fotelu, po czym podparł łokcie o ławę. 
      Zastanawiał się nad słowami Jasona. O co mu mogło chodzić. No i w końcu Erika. Nigdy się tak nie zachowywała. Tym bardziej nie powiedziała nigdy bardziej tajemniczego zdania niż to, po którym wyszła z domu. 'Nie wiem, co ty wiesz, więc nie wiem też, czego nie wiesz' brzmiałoby pospolicie, gdyby nie było wypowiedziane tak poważnym tonem i gdyby wtedy jednak nie wyszła. Dopiero w tym momencie dotarło do niego, że nie ma pojęcia gdzie się wybrała jego przybrana siostra. Bezsensownym pomysłem okazałoby się szukanie jej. To, że swobodnie szła by właśnie po jakimkolwiek oświetlonym chodniku było wręcz niemożliwe. Potrafiła się dobrze maskować i poruszać niezauważanie. Postanowił dowiedzieć się wszystkiego od niej, kiedy wróci. Szybko przeniósł swoje myśli na przyszłe zdarzenia. Konkretnie na nowe osoby, które miał wyszkolić. Nie chciał znów przygarniać dziecka, chociaż wiedział, że jeśli ktoś jest w młodym wieku, mniej będzie pamiętał i szybciej się wszystkiego nauczy. Ale z drugiej strony przeżywa większą traumę. Postanowił wybrać się w miejsce ulicznych walk zaraz po rozmowie z Radą.
      Było już późno, więc położył się spać. Długo nie mógł zasnąć. Ale w końcu mu się udało.

-Gdzie byłaś? - spytał Skecz, kiedy tylko Erika pojawiła się nad ranem w przedpokoju ich małego domu. 
- Na spacerze. Nie mogę? Ty przecież wychodzisz.
- Tak, ale ty nigdy nie wychodziłaś. - stanął jej na drodze do pokoju - Co się dzieje?m Co ukrywasz?
Dziewczyna się oburzyła. Swoją malutką dłonią chwyciła większą od niej katanę, opartą o ścianę obok niej i błyskawicznym ruchem przystawiła mu do jego szyi, ledwo zatrzymując tuż przy skórze. Skecz poczuł na swoim ciele strach. Nie ważył się drgnąć. nie chciał okazać po sobie, że przegrał już na starcie.
- Nie jesteś moim ojcem. Nawet bratem nie jesteś. Zabiłeś całą moją rodzinę, ale jakaś chora myśl powiedziała ci, żebyś mnie zostawił przy życiu. Więc zrób mi tą przyjemność i zostaw mnie teraz w spokoju!
Ale jednak musiał przegrać. Nie chciał ryzykować życiem, zwłaszcza gdy dalej czuł się słabo, a w Erice z tego, co widział, rodziła się burza hormonów i zamierzała trwać przez całe jej nastoletnie życie i jeszcze nie raz pożałuje, że wziął pod swoją opiekę dziecko. Odsunął się na bok, czym zrobił jej miejsce, by mogła przejść. On sam zaś rzucił, że zrobi śniadanie i poszedł do kuchni. Usmażył chleb na jajku, poszedł z talerzem do salonu i usiadł na fotelu na przeciwko Eriki. Patrzył się na nią przez długo czas, podczas gdy ona nie zwracała na niego choćby najmniejszej uwagi, jedząc śniadanie. Postanowił podejść do tej rozmowy za jakiś czas. Teraz był zbyt spięty. Zbyt wielki strach go ogarniał na wspomnienie jej reakcji po powrocie do domu.
      Sprawdził swoją pocztę. Mimo, że Aniołowie Śmierci walczyli przeważnie tradycyjnymi broniami, to jednak ich również dopadł dwudziesty pierwszy wiek, w którym praktycznie każdy ma już przy sobie telefon komórkowy oraz internet. Przecież nikt nie będzie nawzajem siebie ciągle szukać. Zwłaszcza, że Aniołowie Śmierci znajdują się nie tylko w tym mieście. Jak zwykle nic ciekawego. Pełno badziewnych reklam wysyłanych na tysiące takich skrzynek. 



Kolejne dni mijały bardzo podobnie do siebie. W milczeniu. Erika wychodziła co wieczór z domu i wracała nad ranem. Zachowywała ciągle swoją poważną postawę, a Skecz postanowił nie dawać po sobie poznać, że zaczyna się jej obawiać. Może była zdenerwowana na niego, że ją okłamał i tylko hormony spotęgowały to wszystko, ale nie wiedział czego od niej oczekiwać. Czy tylko zwykłego zdenerwowania, czy nagłego wybuchu agresji. Kiedy czuł się już na siłach, by móc się chociaż obronić, siadł znów naprzeciw niej na fotelu i zaczął ostrożnie.
- Słuchaj Erika - zastanawiał się, co powiedzieć najpierw, więc milczał przez kilka sekund obserwując każdą jej reakcję. Patrzyła na niego dalej z poważną miną, lecz tym razem w jej oczach zobaczył coś innego. Nie był jej obojętny. Skupiła na nim swoją uwagę i zamierzała go uważnie słuchać. Wręcz zachęcała go swoją mimiką, by powiedział, co chce, więc kontynuował - Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi i szczerze powiedziawszy, to w tej chwili chciałbym się dowiedzieć. Na spokojnie, bo zaczynam się Ciebie obawiać. Dlaczego...
- Wychodzę na noc z domu? - dokończyła za niego pytanie i mówiła dalej ona - Nie chciałam, żebyś o tym wiedział, bo pewnie znów byś mi prawił morały i brał wszystko, co najcięższe na swoje barki. Szukałam odpowiednich osób.
Skecza zdziwiło ostatnie zdanie. Zaczął się zastanawiać, do czego odpowiednich osób. Pozwolił jej mówić dalej, skoro już się do niego spokojnie odzywała.
- Musimy wyszkolić dwoje ludzi na Aniołów Śmierci. Im szybciej zaczniemy poszukiwania, tym lepiej dla nas.
- A więc to o to chodzi. - chłopak odetchnął z ulgą, lecz po chwili dotarło do niego, co to może oznaczać i bardzo się tym przejął - Chyba nie...
- Nie. Nie zabiję nikogo. Nie chcę popełniać tego błędu, co ty i rujnować życie kolejnemu dziecku.
Skecza trafiło to bardziej, niż pazury Aarona kilka tygodni temu w nocy na ciemnej uczieczce.
- Znalazłam już te osoby. Nie są zbyt społeczne. Najchętniej opuściłyby swój dom i uciekły.
- I ty masz tylko dwanaście lat?
- Szybko się uczę.
Swoje ostatnie zdanie Erika skończyła z uśmiechem na swojej młodej twarzy. Skecz nie mógł wyjść z podziwu, że ma tak wszystko zaplanowane. To wszystko ułatwiało cała sytuację. Musi tylko się upewnić, że Erika mówi prawdę.
- Kiedy ich sam zobaczę?
- Za niedługo.


czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział II - Agonia umysłu

Rozdział II

      - Ludzie są dziwni - pomyślał Jason, dobrze umięśniony, krótko obcięty mężczyzna w średnim wieku. Przez pół jego twarzy przechodziła pionowa, stara blizna, a tęczówki oczu miał czarne. Jakby to były jedne wielkie źrenice. Siedział właśnie na dachu centrum handlowego i obserwował przemierzających ulice ludzi. - Wszyscy dokądś pędzą. Wszyscy się śpieszą. Patrzą i nie widzą. O, jest. - Skupił swój wzrok na postaci, która wyróżniała się tego tłumu ludzi małych z tej odległości jak mrówki. Wyglądała całkiem podobnie, ale charakteryzował ją jej sposób poruszania się. Nigdzie nie pędziła. Szła swoim spokojnym krokiem. Spojrzała na niego. A właściwie spojrzał, bo tą osobą okazał się mężczyzna, który zaczął zmierzać w kierunku centrum handlowego, na którego dachu siedział Jason.

***

      Skecza obudził stukot butów po panelach przedpokoju oraz odgłos padającego deszczu za oknem. Otworzył oczy i zobaczył ścianę swojego pokoju. Ilekroć widział tę ścianę wiedział, że mocno oberwał. Inaczej by nie leżał w tym miejscu. Zwykle mało sypiał i do tego na kanapie w salonie, a nie we własnym pokoju, w którym większa jego część zdążyła zajść kurzem. Erika wyszła właśnie do szkoły. Zastanawiał się, ile dni leżał nieprzytomny i w jakim jest stanie. Wszystko wskazywało na to, że jest dobrze. Dopóki nie przekręcił głowy na drugą stronę. Całe łóżko było zakrwawione, a już przecież podczas walki stracił dużo krwi. W dodatku czuł ostry ból w plecach. Nie przypuszczał, że to może być aż tak poważne. Ale szybko się z nim oswoił. W pewnym stopniu nawet podobał mu się ból. Lubił go czuć, dzięki czemu nie przeszkadzał mu tak bardzo. Powoli przeszedł do pozycji siedzącej. Kiedy próbował wstać, zakręciło mu się w głowie, więc postanowił posiedzieć jeszcze trochę. W końcu miał dużo czasu. Nie musiał narazie nic robić. Na jego pustym biurku leżała torba. Domyślił się od razu, że jego siostra, podczas kiedy on leżał nieprzytomny, odebrała zapłatę za zlecenie. Tuż obok torby leżała rękawiczka z metalowymi pazurami Aarona. Jedna dla niego, druga dla niej. To rodzaj trofeum, kiedy dwóch lub więcej Aniołów Śmierci walczy między sobą do ostatniego tchu. Jako, że Aaron został zabity przez dwie osoby, Erika podzieliła łup. Skecz zaczął się zastanawiać, co z Agonem. On nie miał broni. Był animagiem, więc zamieniał się w wilka. A właściwie Agon odkąd zamienił się pierwszy raz w wilka, pozostał nim do końca życia. Nikt nie miał nawet powodów, by uważać to za dziwne. Mało kto widział jego twarz, zwykli ludzie nic o nim nie wiedzieli. To dodawało mu jeszcze większą anonimowość. Może jednak zamieniał się w człowieka, ale nikt go nie poznał. Nie mniej jednak walczył pod postacią wilka i używał swoich łap oraz pyska do zadawania ran i zabijania, więc Erika powinna wyciąć jego kieł i położyć obok. Wstał i zbadał miejsce. Na torbie położona była kartka. List.

      Jak się domyśliłeś, odebrałam zapłatę za Twoje zlecenie i wzięłam dla siebie połowę łupu. Kieł włożyłam Ci od razu do szafki, żeby się nie zgubił. To ten w niebieskim woreczku. Byłeś w strasznym stanie i nie mogłam nic na to poradzić, więc wezwałam Medyka. Będziesz musiał się stawić u Rady, kiedy dojdziesz do siebie. Masz szlaban na wychodzenie z domu.
~ Erika

      Kolejna z zasad Aniołów Śmierci. Kiedy zabiją jednego ze swoich, muszą znaleźć i wyszkolić następną osobę. W tym przypadku będą to dwie osoby i w szkoleniu pomoże mu Erika, jako współzabójca Aarona. Ona tak naprawdę nie jest jego siostrą. Dwa lata temu też kogoś zabił i wyszkolił Erikę na Anioła Śmierci. Teraz podają się za rodzeństwo, bo jest za młody na podawanie się za jej ojca. Wybrał ją, bo też tak jak on wcześnie stracił rodziców i widział na własne oczy, co potrafią Aniołowie Śmierci, więc zamiast pozbywać się świadka owego zdarzenia, wziął ją pod swoją opiekę. Okazało się to dobrym wyborem. Dziewczynka bardzo szybko znieczuliła się na te wszystkie okrucieństwa, zaakceptowała obecną sytuację i dodatkowo wszyscy odkryli, że ma talent. Jest niebezpieczniejsza od Skecza. Gdyby nie ona, to już by nie żył, zaś gdyby to ona walczyła od początku zamiast niego, on nie musiałby jej w ogóle pomagać, a walka trwałaby o wiele krócej. Nieraz się jej bał, kiedy widział jej oczy podczas walki. Tak samo opętane jak jego. Ten sam amok. Ten sam szaleńczy uśmiech. Ale większa siła. Nawet bez swojej broni jest niebezpieczna. Nie tak bardzo jak z kataną, ale jak na dwunastolatkę jest groźna. Na jego szczęście pomimo tego jak rozpoczęli znajomość, polubiła go i najwyżej popatrzy na niego zdenerwowanym wzrokiem. Zupełnie jak dziewczynka na swojego starszego brata. Kiedy wydobrzeje, będzie musiał ponownie wprowadzić kolejną osobę w szeregi Aniołów Śmierci. Pytanie tylko kiedy. Zanim wydobrzeje minie trochę czasu. Jeszcze więcej zanim znajdzie odpowiedniego człowieka. No i będzie go musiał przekonać, bo kandydat musi się zgodzić na szkolenie. Ale to akurat nie będzie trudne. Albo się zgodzi, albo umrze. Nikt poza Aniołami nie może wiedzieć o ich istnieniu. Potem Rada musi przeprowadzić szereg testów, podczas których zdecydują, czy kandydat nadaje się na jednego z nich i czy nie będzie zagrażał ich istnieniu.
      Spojrzał na kalendarz. Leżał w łóżku tydzień. Nie dziwota, czemu złapały go zawroty głowy. A nic mu się nie śniło. Tydzień wyjęty żywcem z życia. Zastanawiał się, kto był przez ten czas w tym domu. Kto tutaj przychodził. Poza Eriką oczywiście, która tutaj mieszkała i poza Medykiem, który go opatrywał. Był to staruszek, emerytowany Anioł Śmierci. Wszyscy go nazywali Medykiem, ponieważ skończył chirurgię zanim go zwerbowano, więc zajmował się ciężko rannymi Aniołami. Teraz zamiast zarabiać na zabijaniu, zarabia na ratowaniu życia.
      Postanowił zobaczyć, jak wyglądają jego plecy. Spodziewał się czegoś okropnego. I jego przypuszczenie się sprawdziło. Łazienka wyglądała naprawdę okropnie. Tak jak jego łóżko - cała we krwi. Zastanawiał się ile posiadał krwi w swoim cherlawym ciele, skoro tyle jej stracił i wciąż żyje. Odwrócił się plecami do lustra i spojrzał na nie. Pozszywane. Zostaną blizny, które idą przez całe plecy. Cena za kilkumiesięczne wakacje. Przemył swoją twarz i popatrzył na nią przez lustro. Był jeszcze cały blady. Jego cera była niemal biała. Nawet nie był głodny, więc nie wyruszył do kuchni. Postanowił czym prędzej posprzątać łazienkę i pokój. W wychowywaniu i szkoleniu zaledwie dziesięcioletniej Eriki popełnił jeden błąd. Nie wpoił jej ludzkiego nawyku sprzątania. Zupełnie wypadło mu to z głowy. Oboje byli strasznymi bałaganiarzami, ale Skecz przynajmniej potrafił doprowadzić do czystości nawet największy nieład. Czasem budził się w nim ten pedantyzm, którego właściwie nie lubił. Często mógłby nawet spać na brudnych i przepoconych ubraniach. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj musiał czymś zająć swoje myśli przez te kilka godzin zanim Erika wróci ze szkoły. Wrzucił do worka na śmieci te rzeczy, których nie dało się umyć lub doprać z krwi, czyli prześcieradło, ręczniki i gąbki. Potem miał je spalić w jakimś odosobnionym i w miarę bezpiecznym miejscu. Kiedy wszystko było już posprzątane, wliczając starcie kurzy i mycie podłóg, dziewczyna akurat wróciła. 
- Łaaał - rzuciła rozglądając się po pokojach, rzucając swoją czerwoną torbę na podłogę. 
- Nawet po sobie nie sprzątasz - powiedział, naśladując jej ton, kiedy wrócił do domu, a w mediach mówili o masakrze, którą on wykonał, po czym spytał z lekkim zdziwieniem - skąd tyle krwi?
-No bo... - zacięła się Erika.
- Co zrobiłaś? - spojrzał na nią spode łba.
- Medyk powiedział, że wykrwawiłeś się prawie na śmierć i musiałam zaciągnąć tutaj kogoś.
- A grupa krwi? Skąd wiedziałaś, jaką mam ja i ta osoba?
- Medyk sprawdził, zanim Ci ją podał. Wiesz jaki on jest. - spojrzała na niego niewinnym wzrokiem z błyskiem udawanej skruchy, który tak dobrze znał. - Na szczęście krew pierwszej osoby pasowała do twojej.
Westchnął. Rzucił tylko krótko zanim zaczął zbierać się do wyjścia:
- Masz szlaban na zabijanie ludzi.
- A ty na wychodzenie z domu. Masz odpoczywać.
- Już odpocząłem. Nic mi nie będzie. Idę po papierosy. Tobie ich nie sprzedadzą.

      Nie zamierzał kupić tylko paczki papierosów. Aaron miał brata. Tym razem rodzonego brata, który mieszkał w ich okolicy. Jak na ironię to miasto Aniołowie Śmierci uznali za swoje ognisko. Na każdym kroku mógł spotkać znajomą twarz, która go szkoliła, z którą się szkolił lub walczył. Na ironię, ponieważ to miasto zostało uznane przez media za miasto największych grzechów. Masakry na ludziach są tutaj na porządku dziennym, a mimo to ludzie stąd nie uciekają. Wręcz przeciwnie. Coraz więcej nowych osób gości tutaj na stałe. To jedyne miasto, w którym ogłoszona jest godzina policyjna. Ale i ona jest tutaj zaniedbywana, bo policja patroluje tylko ulice centrum miasta - te najbardziej zamieszkane, zaś o obrzeżach miasta zapominają. Zapewne celowo, gdyż boją się stracić życie. W końcu nie jeden policjant je stracił, kiedy się tam zapuszczał.
      Wsiadł w autobus, na który czekał kilka minut i wysiadł z niego niedaleko centrum handlowego. Spokojnym krokiem zaczął iść chodnikami, poszukując brata Aarona. W końcu go dostrzegł, spoglądając w górę. Na dach centrum handlowego. Patrzyli na siebie nawzajem przez chwilę, po czym Skecz zaczął przedzierać się przez tłum ludzi w stronę wejścia.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Magiczny sen



      Zimny grudniowy wieczór gładził jej policzki swoimi podmuchami mrozu, kiedy spacerowała wzdłuż opustoszałych ulic swojej mieściny. Nie miała konkretnego celu, chciała po prostu iść. Iść przed siebie nie myśląc o niczym. Nie myśląc o bólu. Nie myśląc o tęsknocie. Chciała chociaż na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. Ale to było bezcelowe. W nocy ponoć myśli się intensywniej, więc więcej się wspomina. Bardziej się tęskni. W dodatku nie miała żadnego punktu zaczepienia dla swoich myśli. Było zupełnie pusto. A czasu było tak wiele. Bolało coraz bardziej. Tęskniła coraz bardziej. Jej tusz do rzęs, który nałożyła w domu trzęsącymi się dłońmi, rozmazał się przez mokre łzy, spływające raz po raz po jej gładkich policzkach, przesuwając się w stronę ust. Jej ust pomalowanych ciemnoczerwoną szminką. Nie wiedziała czemu właściwie się malowała, skoro nie szła się z nikim spotkać. Po prostu wyszła na spacer, ponieważ nie mogła już wytrzymać sama w domu. Nikogo nie było. Tylko ona. Niestety tylko ona. A chciałaby, żeby ta jedna jedyna osoba na całej kuli ziemskiej była przy niej. W tej chwili. Dokładnie w tej. Jednak ona się nie pojawiła. Nie zjawiła się nagle naprzeciwko z torbą ubrań, która wystarczyłaby na dwa tygodnie, a jeśli by się robiło pranie, to i całą wieczność. Właśnie. Wieczność. Tego chciała najbardziej, lecz wiedziała, że ona jest nieosiągalna. Dlatego pragnęła tylko chwili. Po prostu chwili. Rozejrzała się dookoła. Otaczały ją drzewa. Znalazła się w parku i nawet tego nie zauważyła. Tak bardzo zatraciła się we własnych myślach i we własnej tęsknocie, że przestała zwracać uwagę na to, co się w okół niej dzieje. Było potwornie zimno, toteż postanowiła wrócić do swojego domu. Do ciepła, w którym nie była blisko dwie godziny. W którym nie będzie jeszcze przez najbliższe pół godziny drogi do niego.



      Obeszła swój dom w okół, by po schodkach dotrzeć do drzwi wejściowych. Pomimo zimy nie spadł jeszcze śnieg, ale przez mróz pojawił się szron na trawie, a wśród tego szronu dostrzegła ślady butów. Na pewno nie jej butów, gdyż były większe. Ostrożnie zaczęła otaczać dom, a kiedy zobaczyła wejście do swojego domu zamarła w bezruchu. Łzy naleciały jej błyskawicznie do oczu i zaczęły spływać po rozmazanym wcześniej tuszu do rzęs, zaś serce pompowało krew jakby ścigało się z czymś niewidzialnym. Na schodach do jej domu stał on. Osoba, której pragnęła najbardziej na świecie. Mężczyzna, którego do tej chwili chciała zobaczyć. I w końcu zobaczyła. Pojawił się w środku nocy pod jej domem ze swoim czarnym plecakiem. On sam też był ubrany na czarno. Patrzył na nią swoim badającym każdy szczegół wzrokiem i zaczął iść w jej stronę powolnym tempem. A ona stała dalej w bezruchu, zastanawiając się, skąd on się tutaj znalazł o tej porze. Miał przecież przyjechać za tydzień. Kiedy był już przy niej, podniósł swoją prawą dłoń i otarł jej palcami łzy, które nie przestawały spływać po jej twarzy. Zamknęła oczy. Wydawało jej się, że to sen. Drugą ręką przyciągnął ją lekko w swoją stronę i po chwili ich usta spotkały się w tym samym punkcie. Ich języki zaczęły tańczyć w okół siebie jak gdyby były prawdziwymi tancerzami. Ich rytmiczne ruchy warg stały się jednym rytmem, którym się poruszały. Kilka sekund, a dla niej wydawało się to wiecznością. Upajała się każdym ułamkiem sekundy, którą wtedy przeżywała. Nie czuła już chłodu. Ciepło zdawało się wypływać z niego i oplatać ich oboje swoimi opiekuńczymi ramionami. Nie istniało już nic. Tylko ona i on.



      Zamknęła drzwi domu na klucz, kiedy zdejmował swoje buty. Pozwoliła sobie przyjrzeć mu się w świetle żyrandolu. Za każdym razem, kiedy spojrzała na niego, czuła tę samą ciepłą energię, która otoczyła ich przed paroma minutami. Czuła ją cały czas, mimo iż zupełnie przemarzła. Kiedy już zdjęli z siebie buty oraz kurtki, objęła go za szyję, zmusiła do lekkiego ukłonu i pocałowała raz jeszcze, najdłużej, jak było to możliwe, po czym popchnęła delikatnie w stronę sypialni. Objął ją w pasie i przemieszczali się razem w stronę łóżka jak w tańcu. Tak zgrani, jak nikt jeszcze dotąd. Pozwoliła mu być na górze, lecz on położył się obok nie niej, nie przestając całować jej czerwonych ust. Muskał opuszkami swoich palców jej policzek, potem przeniósł je na szyję, gdzie przesuwał już całą dłoń po skórze. Był zdecydowany, ale zarazem delikatny. A ona była szczęśliwa, że może go w końcu zobaczyć i jest przy niej oraz podniecona przez to, co robił. Zaczęła rozpinać guziki swojej granatowej, flanelowej koszuli zaczynając od dołu, on natomiast od góry. Ich dłonie spotkały się w połowie drogi i splotły ze sobą swoje palce. Przewróciła go na plecy i usiadła na nim, po czym podniosła na tyle, by móc zdjąć jego bluzkę wraz z koszulką i ujrzeć jego szczupłą, prawie chudą sylwetkę, która podnieciła ją jeszcze bardziej. Przesunął palcami po jej bokach w górę, ściągnął powoli koszulę i zaczął rozpinać jej stanik, jednocześnie całując oraz przygryzając szyję. Odsłoniły się jej piękne duże piersi. Poczuła jeszcze większe podniecenie, więc rozpięła jego spodnie i szybko je zdjęła. Pozostały na nim tylko szare bokserki, przez które widoczny był jego twardy już od jakiegoś czasu członek. Przesunęła po nim zdecydowanie swoją dłoń, po czym również i bokserki znalazły się na podłodze. Chwilę później spodni oraz majtek pozbawiona była ona sama, a oboje znaleźli się w pozycji na jeźdźca. 



      To wszystko wydawało jej się snem. Tylko snem. Ale za to rzeczywistym. Leżała w swoim łóżku otulona przez swojego mężczyznę. W prawdzie to wszystko jej się rzeczywiście przyśniło, ale jej to już nie obchodziło, nawet jeśli były to najpiękniejsze chwile w jej życiu. Przeżyła to chociaż we śnie, a poza tym nie brakowało jej już niczego oraz nikogo. Nic już nie istniało. Tylko ona i on.

środa, 18 grudnia 2013

Aniołowie Śmierci - Dwa wilki

Rozdział I

      Ludzi takich jak Skecz jest więcej i posiadają różne zdolności. Walczą różnymi broniami, odczuwają inne żądze. Zwykli ludzie nie wiedzą nic o istnieniu Aniołów Śmierci. Tak oni samych siebie nazywają, choć nic wspólnego nie mają z anielskością. Za to ze śmiercią owszem. Tam, gdzie walczą Anioły Śmierci, tam nie istnieje coś takiego jak litość, czy zadawanie łagodnych ran. Dlatego właśnie ukrywają swoje zdolności przed społeczeństwem, by nie siać paniki.


      - Znowu mówią o tobie w wiadomościach - odezwał się głos dziewczynki, kiedy chłopak wszedł nad ranem do domu i zaczął zdejmować buty - nawet nie sprzątasz po sobie.
To była Erika, młodsza siostra Skecza. Niższa od niego o połowę, o długich, jasnych włosach z prostą grzywką i szarych oczach. była równie chuda, co on i posiadała ten sam szaleńczy uśmiech, co nie budziło wątpliwości, co do ich spokrewnienia.
- I tak myślą, że to ten psychopatyczny morderca, który uciekł niedawno z więzienia w okolicy - odpowiedział obojętnym tonem wchodząc do pokoju. Erika siedziała na kanapie, jedząc zupę mleczną, a na prawo od niej telewizor wyświetlał zdjęcia ofiar masakry ubiegłej nocy.
- Umyj się lepiej, musisz mnie zaprowadzić do szkoły.

      Niedługo potem umyty z zaschniętej krwi Skecz wszedł do salonu ubrany tylko w swoje czarne spodnie. Na jego klatce piersiowej można było policzyć jego żebra. Mimo to, widać było oznaki mięśni. W jego wadze nie było ani grama tłuszczu. Same organy, krew, kości skóra i mięśnie, mimo że było ich mało, to jednak tworzyły delikatną rzeźbę na brzuchu, klatce i ramionach. Kiedy usiadł naprzeciwko siostry ta podsunęła mu pod nos miskę.
- Na pewno jesteś głodny - powiedziała, wstając, po czym włączyła w odtwarzaczu pod telewizorem psychodeliczną muzykę i zaczęła tańczyć jak w amoku z zamkniętymi oczami. W ruchach obydwojga było coś, co sprawiało, że były płynne i hipnotyzujące, jednak Skecz, by nie zwracać na siebie uwagi, przywyknął do sztywniejszego poruszania swoim ciałem.

      Na ulicach było tego dnia dużo ludzi. Piątek. Wszyscy robili zakupy na weekend po to, by przez dwa dni siedzieć w domu i się obijać. Skecz i Erika minęli ulotkarza ubranego dość charakterystycznie, bo w czerwony strój z wielkim logo jednej z firm udzielających pożyczek. Był to chłopak w wieku Skecza i wręczył mu garść ulotek, między które włożona była kartka różniąca się od tych, które dostał.
- W końcu jakaś robota - powiedział cicho, lecz tak by usłyszała go Erika.
- Właśnie. Mleko się skończyło. I trzeba zapłacić te pieprzone rachunki. - odrzekła jego siostra.
- Nie zapominaj, że nie jesteś w domu - skarcił ją - masz dopiero dwanaście lat. Bądź miła i uprzejma, bo nie chcę cię pilnować.
- Ej! Duży. Nie musisz się o mnie martwić. Wiesz, że poradzę sobie z tuzinem takich tak ci, których spotkałeś - oburzyła się dziewczyna.
- No tak. Tylko nie nabrój za dużo. Bo znów do mnie jakiś rodzic przyjdzie.
Mimo dużego ruchu, w autobusie, do którego weszli nie było prawie nikogo. Usiedli na ostatnich siedzeniach, gdzie Skecz spokojnie przestudiował kartkę otrzymaną od ulotkarza. Kolejne zlecenie na jakąś grubą rybę. Z kwoty, która została wpisana jako wynagrodzenie wynikało, że albo gdzieś zaszaleją, albo wystarczy na kilkumiesięczny urlop. Jego pracodawca domyślił się, że lepiej wykonać robotę po zmroku, by podejrzenie spadło na owego seryjnego mordercę, który tak naprawdę został wrobiony, by ukryć prawdę przed ludźmi. Jego ucieczka z więzienia również była zaplanowana. Po zapamiętaniu adresu i godziny, skręcił z kartki papierosa, po czym wyszli z autobusu, a kilka chwil później zlecenie stało się formalnie nieistniejące.

      Kiedy zapadła ciemność, Skecz czekał już na wyznaczonym miejscu, czekając cierpliwie aż parę godzin na zjawienie się jego celu. Siedział na dachu jednego z mniejszych domków, schowany w cieniu. Kiedy na ulicę wyszedł mężczyzna, otoczony trzema ochroniarzami, uzbrojonymi w małe karabinki wskoczył między nich i obracając się o trzysta sześćdziesiąt stopni w jednym momencie pozbawił ich życia, zaś sam główny cel, który szybko rzucił się na ziemię i zaczął się czołgać, przygniótł do ulicy swoją nogą. Mógłby go zabić już parę sekund temu, lecz Skecz czuł w powietrzu, że na tych czterech ofiarach się nie skończy i że czeka go dość długa walka.
- Długo mam na was czekać? - spytał patrząc w ciemność bocznej uliczki, z której chwilę później wychylił się mężczyzna w towarzystwie dużego, czarnego wilka o szkarłatnych oczach niczym ludzka krew - Aaron, miło cię widzieć - powiedział z uśmiechem, zobaczywszy osobę , która się do niego zbliżała i po chwili dodał, zwracając się do wilka - Ciebie również, Agon.
- Myślałeś, że to będzie takie proste? - spytał ludzkim głosem Agon
- Wręcz przeciwnie - odparł Skecz - Ja wiedziałem, że się tu znajdziecie. Inaczej ten gość pode mną już by nie żył.
Aaron wyjął ze swojej torby, którą w międzyczasie położył na ziemi, coś w rodzaju metalowej rękawiczki, na której zakończeniach palców umieszczone zostały ostre pazury i powiedział:
- Wiesz, że przegrasz. Może lepiej od razu ucieknij, nim cię rozszarpiemy?
- Przynajmniej nie zginę z rąk człowieka, a raczej z jego łap.
Tę krótką pogawędkę przerwało warknięcie Agona, który w tym samym momencie rzucił się w kierunku Skecza. Zanim do niego dobiegł, zatoczył w okół niego półokrąg, przez co chłopak musiał mieć oczy dookoła głowy, będąc otoczonym przez przeciwników z dwóch stron. Chwilę później usłyszał ciężkie i szybkie kroki oraz świst pazurów tuż za jego głową, więc schylił się, jednocześnie obracając w tył i wykonał cięcie od dołu. Chybione. Cofnął się o krok. Znów miał obu przeciwników naprzeciw siebie. Agon zaczął biec w jego kierunku i wyskoczył odbijając się od pleców Aarona, zaś Skecz odsunął się w bok i wyprostował rękę ze skalpelem w kierunku biegnącego mężczyzny. Ten swoją ręką, na której miał rękawiczkę odepchnął ją na bok i wymierzył cios drugą pięścią, przez który chłopak odleciał do tyłu na parę metrów, mijając przy okazji wilka. Zdążył wstać, nim przeciwnicy dobiegli do niego. Rzucił się więc w ich kierunku wymierzając przy tym kolejne cięcie z prawej strony, które również zostało z łatwością odparte. Mimo to Aaron znieruchomiał, a w jego oczach czaił się strach. Odskoczył błyskawicznie od Skecza, który spojrzał na wilka. W jego oko wbity został drugi skalpel, o którym żaden z napastników nie miał pojęcia, ponieważ jak dotąd Skecz walczył tylko jednym. Z oczu mężczyzny zniknął strach, który został zastąpiony szaleńczym gniewem. Jednak nie postradał on zmysłów i nie rzucił się bez zastanowienia na chłopaka. Powoli okrążał go, zachowując dystans. Skecz kątem oka ujrzał dalej czołgającego się biznesmena, więc krzyknął do niego:
- Leż tam, gdzie leżysz, albo umrzesz szybciej! - mężczyzna nie posłuchał, więc oboje walczących rzuciło się w jego stronę. Jeden, by unieruchomić swoją ofiarę, drugi by ją chronić. Skecz okazał się być szybszy, więc kopnął metalowym czubkiem swojego buta głowę uciekającego tak, że stracił on przytomność. Krótko po tym ciosie poczuł przeszywający ból w plecach. Pazury Aarona przecięły skórzaną kurtkę, bluzę i jego skórę, a w następnym momencie poleciał twarzą do przodu przez potężnego kopniaka. Mężczyzna wrócił do swojego martwego towarzysza, pogładził go po futrze, po czym podszedł do torby pozostawionej na chodniku, z której wyciągnął drugą rękawiczkę. Skecz w tym czasie śmiał się niczym szaleniec. To pierwsza rana zadana mu od bardzo dawna. To dlatego ta noc będzie długa i krwawa. W końcu trafił mu się godny go przeciwnik. Wstał powoli, ciesząc się z bólu, który zamiast go paraliżować, dodawał mu sił. Podszedł powoli do wilka, w którego czaszce dalej tkwił skalpel i wyciągnął go. Aaron nie atakował go, gdyż mimo braku litości w walkach z udziałem Aniołów Śmierci obydwoje przestrzegali Kodeksu Śmierci, a jedną z jego zasad było pozwolenie przeciwnikowi na odzyskanie swojej broni, jeśli pojedynek został na chwilę przerwany. Kiedy na dłoniach mężczyzny tkwiły obie rękawiczki, a Skecz trzymał obydwa skalpele, walkę wznowiło rzucenie się Aarona w stronę przeciwnika i wymierzenie ciosów pazurami na bok od wewnątrz. By ich uniknąć, chłopakowi wystarczyło odchylenie się do tyłu. Nastąpiła wymiana ciosów, które były odbierane i unikane przez dobrych kilka minut, aż mężczyzna zadał cios otwartą dłonią w klatkę piersiową Skecza, co znów go odrzuciło i wytrąciło obydwa ostrza z jego dłoni. Aaron rzucił się znów, by wymierzyć ostateczny cios, lecz zatrzymał się tuż przed kataną, która nagle została wbita w asfalt. Napastnik znieruchomiał ponownie i zaczął rozglądać się w około. Zobaczył mała dziewczynkę idącą spokojnie w ich stronę i uśmiechając się szeroko. Mężczyzna wpadł w osłupienie jak taka młoda i niska osoba może posługiwać się bronią dłuższą, niż jej wzrost. W międzyczasie Skecz, który wstał podniósł swoją broń przyłożył jeden ze skalpelów do gardła przeciwnika, czekając aż Erika wyciągnie swoją katanę z ulicy, po czym okrążali dookoła Aarona, który wiedział, że nie poradzi sobie z dwoma przeciwnikami w pojedynkę. Rodzeństwo zamiast atakować urządziło sobie pogawędkę.
- Lekcje odrobiłaś? - spytał chłopak.
- Tak. Kolację zjadłam. A, i podlałam nam nawet kwiatki. A ty dalej nie wykonałeś roboty - odpowiedziała podśmiewając się pod nosem - Widzę, że trafiłam w porę, zaraz się wykrwawisz, a poza tym i tak już byś nie żył, gdyby nie ja.
- Poradziłbym sobie. Zawsze sobie radę.
W tym momencie zatrzymali się i Erika spytała, opierając swoją broń o ramię:
- Zatańczymy?
- Z chęcią - odpowiedział Skecz i obydwoje uśmiechnęli się szeroko w jednej chwili, po czym zaczęli tańczyć wokół Aarona.
To nie był zwykły taniec. Co kilka kroków obydwoje na zmianę zadawali cięcia, które raniły mężczyznę wykrwawiając go powoli, lecz nie zabijały. Ich ruchy były tak płynne jak w tańcu i tak hipnotyzujące, że mężczyzna zapatrzony w nie nie był w stanie się bronić. Już był martwi, mimo że jego serce jeszcze biło, a płuca oddychały. On już wiedział, że umrze. Ta para, kiedy zaczynała swój taniec, była nie do pokonania dla ich ofiary. Przez regularne, powolne jak na nich ciosy, lecz niespodziewane i różnorodne oraz hipnotyzujące ruchy nikt nie był w stanie się bronić. Musiałby zdarzyć się cud w postaci kolejnego Anioła Śmierci, który stanąłby po jego stronie. Jednak nikogo nie było w pobliżu, a Skecz i Erika odgrywali swój Taniec Śmierci na trzy takty, który zakończyli, wycinając krzyż na jego twarzy.
- Co z nim? - spytała dziewczynka, wskazując na leżącego nieprzytomnie biznesmena. Lecz nie uzyskała odpowiedzi. Usłyszała głuchy odgłos upadającego ciała swojego brata, który stracił przytomność z powodu stary zbyt dużej ilości krwi.

wtorek, 17 grudnia 2013

Aniołowie Śmierci - Prolog



Kolejny koszmar. Drugi miesiąc z rzędu. Ciągle same koszmary. Czy cokolwiek jest w stanie złagodzić jego cierpienia? Każdej nocy inny koszmar, lecz każdej nocy tak samo przerażający. Od dwóch miesięcy. Od śmierci Any. A przynajmniej kobiety, która tak się przedstawiała, bo w tym świecie każdy przybierał inną maskę. Nawet on. Nawet Skecz.

***

W tle leciała muzyka. Ciężka. Dosyć ciężka, gitarowa muzyka. Właściwie, to nie w tle, tylko w słuchawkach wetkniętych w uszy, ale lubił fantazjować, że żadnych słuchawek nie ma, tylko z nie wiadomo skąd leci muzyka. Skecz szedł zaciemnioną uliczką pomiędzy wysokimi domami jednego z przedmieści tych wielkich miast, w których jedna indywidualna znaczyła tyle, co owca w całej hodowli. Czyli tyle, co nic. Ot, jedna cyfra w statystyce. Był już późny wieczór, więc nikt nie chodził już tamtędy. Każdy albo szykował się do snu, albo właśnie zasypiał przy świetle swojego telewizora. No, prawie nikt. Tego wieczoru znalazł się tam tylko on i kilku miejscowych opryszków, szukających osoby, której bez najmniejszego trudu mogliby przyłożyć. I to porządnie. Szukali kogoś chudego, cichego, samotnie szwędającego się pustymi uliczkami. Jeśli by dodać do tego opisu wysoki wzrost, czarne glany, czarne spodnie i czarną skórzaną kurtkę oraz półdługie ciemne blond włosy z opadającą na oczy grzywką, to pasowałoby do Skecza. Jakaś nieznana siła sprawiła, iż akurat napotkał on ową trzyosobową bandę. Był od nich wyższy o głowę, jednak z pewnością o wiele słabszy, ponieważ mimo chłodnego wieczoru, owi osobnicy byli w samych koszulkach, nie licząc oczywiście spodni i butów. Pech chciał, że otoczyli Skecza rzucając co raz to gorsze obelgi, począwszy od frajera, przez ciotę, a skończywszy na brudasie. W przerwach między wyzwyskami odpychali chłopaka od siebie do siebie nawzajem, niczym piłkę do koszykówki.

-Piz- - w tym właśnie momencie kolejna z obelg nie została dokończona. Niemożliwym jest wypowiedzenie czegokolwiek, posiadając przecięte struny głosowe. Cała sytuacja miała miejsce pod światłem latarni, więc wszystko było widać wyraźnie. Skecz wykonał szybki, poziomy ruch swoją prawą ręką. Jeden z osiłków padł na ziemię, krztusząc się własną krwią. Pozostałych dwóch znieruchomiało i zaczęło przyglądać się ręce chłopaka, którą akurat zatrzymał wyprostowaną niedaleko oczu jednego z jeszcze żywych opryszków. Dostrzegli wtedy malutkie ostrze wystające nieco za palce. Ostrze skalpela. Mimo głębokiego nacięcia, skalpel nieskażony był szkarłatną krwią osoby, która już zdążyła umrzeć. Cięcie wykonane zostało z błyskawiczną prędkością, więc niewiele krwi zdążyło przyczepić się do niego, a ta znikoma ilość, która jednak się na nim znalazła, została zrzucona przy równie gwałtownym zatrzymaniu dłoni.

Skecz po chwili odwrócił się szybko na jednej nodze i wykonał kolejne cięcie. Tym razem od skosem od góry z prawej strony na lewą w dół. Zdołał tym jednym ruchem przeciąć kość czaszki aż po samą dolną szczękę, nim jego ofiara zdążyła cofnąć swoją głowę, jeśli nie całe ciało. Mężczyzna padł trupem od razu twarz, więc chłopak zrobił mozolny krok w prawo, nim zetknął się z ciałem swojego napastnika.

Pozostał tylko jeden osiłek, stojący w kompletnym paraliżu. Jednak po chwili ocknął się on i przyjrzał się twarzy Skecza. Była cała zakrwawiona. Oczywiście krew nie należała do żadnej z dwóch jeszcze żyjących osób. Jego oczy były niemożliwie wytrzeszczone i w ogóle nie mrugały. Tęczówki nie zmieniły swojej wielkości, lecz mimo to wydawały się pomniejszone. Wyraz twarzy szaleńca dodawały szeroki, nieszczery uśmiech, wydawałoby się aż zbyt szeroki jak na człowieka.

-Kim ty do diabła jesteś? - spytał, będąc dalej w szoku.
-Do diabła? - Powtórzył chłopak, po czym zaśmiał się głośno - Piekło jest tutaj, a twoim diabłem jestem ja. - Powiedział, nachylając się w jego stronę i chwilę później powietrze przeciął kolejny ruch skalpelem, pozbawiając mężczyznę oczu, przyprawiając mu tym samym poziomą, czerwoną szramę na ich wysokości, z której trysnęła krew zalewająca po raz trzeci twarz Skecza. 


niedziela, 17 listopada 2013

Pacjent nr 7

      Od pewnego czasu zacząłem mieć podobne sny. Tak jakbym kładąc się spać, zasypiając, budził się jako ktoś inny. Jakbym miał drugie życie. Każdy z tych snów jest ze sobą powiązany. Każdy opisuje inny dzień. Każdy ma ułożony świat, w którym nie ma nic nadzwyczajnego, co zwykle występuje w snach. To trwa już tydzień. Nigdy nie pamiętam całego dnia. Zawsze tylko jakieś urywki, ale wiem, że to ten sam świat widuję co noc. Co noc ląduję w umyśle tej samej osoby. A raczej w ciele, ponieważ nie znam myśli tej osoby. Widzę tylko jej oczyma, docierają do mnie te same bodźce, co do niej. Ale jej myśli dalej pozostają tajemnicą, znaną tylko jej. A raczej jemu, ponieważ to mężczyzna. Nie znam jego imienia, jak dotąd nie udało mi się go usłyszeć, ani zobaczyć. Nie znam też miejsca, w którym on przebywa. Znam tylko wygląd otoczenia, żadnej wzmianki o tym, skąd jest. To odróżnia mnie od niego – ja wiem jak się nazywam, wiem gdzie jestem.



      Wszystko zaczęło się, kiedy pewnego wieczoru położyłem się spać i zasnąłem. W swoim śnie widziałem zwykłego chłopaka, który żyje podobnie do mnie, czyli wiecznie chodzi ze słuchawkami w uszach, rozmawia z paroma osobami w szkole, stoi zawsze z boku. Dlatego go rozumiem. Kiedy się obudziłem, nie przejąłem się tym snem. Jak każdy inny, tylko bardziej rzeczywisty. Następnej nocy projekcja zaczęła się od jego pokoju. Dopiero się obudził i miałem z początku wrażenie, że obudziłem się ja. Ta sama biała ściana, którą widzę codziennie. Jednak tylko to nas łączyło, pokój różnił się od mojego. Był posprzątany, wszystko leżało na swoim miejscu w odpowiednim porządku. Dzięki temu miał sporo przestrzeni, kiedy ja miotam się pomiędzy stertą ubrań, a zawalonym śmieciami biurkiem. Druga część pokoju należy zaś do mojego brata, który trzyma się pomiędzy mną, a chłopakiem, o którym śnię. Potrafi czasem utrzymać porządek, lecz nieraz sam ma bałagan. Wstał, ubrał się i spojrzał na zegarek. Nagle się zerwał, gdyż do autobusu miał parę minut. Nie zdążył przepakować plecaka, przemyć twarzy, niczego zjeść. Kolejny sny opisywały jego kolejne dni w urywkach. Przez ten tydzień jednak dowiedziałem się jak wygląda jego każdy dzień. Każdy taki sam. Żaden się od siebie nie różni. Monotonia. Tak jak i u mnie dotychczas. Aż do zeszłego tygodnia, kiedy zacząłem zastanawiać się, o co chodzi w tych wszystkich snach. Jakie mają one znaczenie i dlaczego nie mogę śnić o czymś innym. Lecz ostatniej nocy wydarzyło się coś dziwnego. Coś, co przełamało jedno liniowość życia tego chłopaka. Z chwilą, kiedy zacząłem na nowo mieć projekcje senne obudził się gwałtownie, cały spocony. Ale zaraz się uspokoił i zaczął swój taki-sam-jak-każdy-inny dzień. Długo zastanawiałem się, co mogło mu się przyśnić. Pewnie jakiś koszmar. Ale przez chwilę poczułem wtedy jego myśli. Były podobne. To pytanie, która ja zacząłem sobie zadawać. ‚O co chodzi?’ Tylko tyle usłyszałem z jego myśli.





      Kolejny sen. Coś się zmieniło. Niby ten chłopak przeżył dzień taki jak co dzień, ale jednak czułem, że coś jest nie tak. Coś załamało jego monotonię myślową. Coś nie daje mu spokoju. Dzisiaj chciał coś napisać na kartce. Usiadł w swoim pokoju z pustym zeszytem i długopisem. Lecz nie zrobił w nim ani jednej kreski. Dlaczego? Czyżby się bał? Co to oznacza? Dlaczego ciągle przeżywam jego życie? Dlaczego mam takie, a nie inne projekcje? Nadszedł wieczór. Cały dzień o tym myślałem. Nie byłem w stanie z nikim rozmawiać.

      Następne trzy sny były identyczne. Siadał z kartką i długopisem, ale nic nie pisał. Podczas czwartego wręcz wyrył na pierwszej stronie ‚KIM JESTEŚ?’. Coś go dręczy. Ktoś. Czyżby ktoś go prześladował? Muszę się dowiedzieć więcej. Muszę się dowiedzieć kto nie daje mu spokoju. I przez kogo nie dają mi spokoju te sny. Być może kiedy to odkryję, zrozumiem dlaczego śnię tylko o tym chłopaku, dlaczego sam nie jestem spokojny, mimo że to tylko sny. Całymi dniami błądzę po swoim pustym pokoju. Brata często nie ma, rodzice zajmują się swoimi sprawami. A ja? A ja krążę po swoim ciasnym pokoju. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić posprzątałem własny bałagan. Nie pomogło. A myślałem, że pomoże mi to uporządkować myśli. Tak samo jak jemu. Od kilku dni nie sprząta. Wszystko leży w przypadkowej kolejności. Zamiana ról.

      Cisza. Kolejny poranek. Coś się musiało widocznie stać, ponieważ czuję się inaczej. Jakby pustkę. Dzisiaj obudziłem się tak szybko, jak szybko zasnąłem. A przynajmniej tak mi się wydawało, a naprawdę minęło siedem równych godzin. Siedem godzin odjętych z mojego życiorysu. Siedem godzin pustki. Siedem godzin, podczas których nie pojawił się żaden obraz. Brak zasięgu. Połączenie zerwane. Co się wydarzyło? Dlaczego nie mialem snu? Dlaczego to wszystko znikło? Powinienem się cieszyć, że to ustało, ale jednak czuję jeszcze większą niewiedzę. Brak projekcji nie uwolnił mnie od mętliku, który nawiedza moją głowę, lecz wręcz odwrotnie – narobił jeszcze większego.

      Dzisiaj coś się wydarzyło. Dzisiaj, po tygodniu bezsennych snów, znowu znalazłem się w ciele tego chłopaka. Leżał na ziemi, patrzył w niebo. Bezchmurne niebo pełne jasnych gwiazd. Podróżował wyobraźnią między nimi oraz między innymi planetami. Coś się wydarzyło u niego przez ten tydzień. Ponieważ nie siedział teraz we własnym pokoju. Coś zaburzyło jego życie. Albo może to ta osoba, która go dręczyła i być może dalej dręczy? Czuję się dziwnie, ponieważ współczuję osobie, która tak naprawdę nie istnieje. Chcę pomóc osobie, którą mój umysł sam stworzył. I czuję się jeszcze gorzej, ponieważ nie mogę tej osobie pomóc. Nie znam jej. Nic o niej nie wiem. W kolejnym śnie znów siedział na swoim łóżku z zabazgranym zeszytem. Znajdowały się w nim dziwne rysunki, robione na szybko. Pojawiły się również słowa. Całe zdania, być może pamiętnik, jednak nie potrafiłem się doczytać, mój wzrok był rozmazany, płakałem. On płakał, a ja czułem jego rozpacz i nie potrafiłem mu pomóc. Coś jeszcze przykuło moja uwagę. ‚KIM JESTEŚ?’. Słowa te wyciął na własnych przedramionach. Kilka dni temu, bo teraz były tam strupy.


      Wykonując swoje codzienne obowiązki, czasem czułem się dziwnie. Jakby mnie kto obserwował. Jakby śledził każdy mój ruch. Nikogo jednak nie było i zastanawiam się, czy powoli nie wariuję z tego wszystkiego. Mój umysł się ze mną bawi. Mój umysł najwyraźniej chce, bym oszalał, bym się zatracił, bym przestał rozróżniać, co jest snem, a co jawą. Postanowiłem czekać. Czekać na jakąś wskazówkę, kim jest owa osoba, w którą wcielam się podczas swoich snów.


KIM JESTEŚ?


      Obudził mnie krzyk. Donośny krzyk, który roznosił się echem w mojej głowie. Niemy krzyk, ponieważ brat, śpiący w swoim łóżku nawet nie zareagował. Obudziłem się zlany potem. Ten chłopak, o którym śnię zrobił to samo. To samo zdarzenie widziałem dwa razy pod rząd. Poszedłem do łazienki przemyć twarz. Wtedy dotarło do mnie, o czym śniłem. Dotarło to do mnie, kiedy spojrzałem w lustro. Zarówno w śnie, jak i teraz widziałem to samo. Tę samą twarz. Moją twarz. Ale czy ja śniłem o sobie tylko teraz, czy śniłem o sobie cały ten czas? Nasze życia były tak podobne do siebie, nasze uczucia też. Ciągle zadawaliśmy sami sobie te same pytania. Dlaczego? Kto? Co? A jednak nasze otoczeni mimo, że wyglądało podobnie, czymś się od siebie różniło. Coś sprawiało, że próbując dowiedzieć się o kim śnię, tak naprawdę znajdowałem się coraz dalej od prawidłowej odpowiedzi. Stoję teraz przed własnym lustrem i nie potrafię pozbierać myśli.

      Już nie wiem, co mam myśleć. Coraz bardziej narasta niepewność, panika. Ale panika przed czym? Czemu te sny wywołują we mnie takie emocje? Dlaczego ich zwyczajnie nie zlekceważę? To jest bardzo dobre pytanie. Pytanie, na które będę szukał odpowiedzi pewnie bardzo długo.

      Dzisiaj śniło mi się znowu coś, czego nie potrafię zrozumieć. Śniłem o sobie. Śniłem o swoim kolejnym dniu, wszystko było tak rzeczywiste, spędziłem godzinę, równą godzinę i pamiętam wszystko. Potem obudziłem się niespodziewanie we własnym łóżku. Czyżbym powoli szalał? Mam nadzieję, że jednak nie. W dodatku zamknąłem się w swoim pokoju, we własnym świecie. Nie chodzę do szkoły od kilku dni, a żeby nie wzbudzić podejrzeń rodziców i żeby mnie do tego nie zmusili, wychodzę w pobliskie łąki i tam spędzam 9 godzin. Na myśleniu. To mija dłużej, niż sama wieczność.

      Kolejny sen. Kolejne wątpliwości. Z tym człowiekiem dzieje się coś złego. Widziałem pełno krwi. Jego krwi. Po chwili stracił jednak przytomność i obudził się w szpitalu. Na szczęście żyje. A może nie a szczęście? Może jego śmierć oznaczałaby dla nas obu ukojenie? Tyle, że ja chcę jeszcze żyć. Chcę być świadomym ustania mętliku, który siedzi we mnie od kilku tygodni. Chcę znów normalnie żyć, tak jak żyłem przed pojawieniem się tych snów.

      Widziałem rozmowę. Ten człowiek oszalał. Słyszałem jak mówił ‚On chce mnie zabić.’ Nie potrafił jednak powiedzieć kto. Nie wiedział, kim jest ta osoba. Ale ja wiem, że muszę powstrzymać tego faceta. Nie mogę dopuścić, by zginął człowiek. Muszę tam pojechać. Wiem, w którym mieście jest szpital, do którego zabrali chłopaka. Byłem tam kiedyś już w dzieciństwie. Jednak teraz nie mogę tego zrobić. Nie dzisiaj. Dzisiaj jest niedziela, wszyscy w domu siedzą. Muszę to zrobić jutro rano. Pieniądze mam, bo nie kupiłem biletu miesięcznego, skoro i tak nie jeżdżę pociągami. Tak. Jutro jadę do tego chłopaka.

      Wypisali go. Dlaczego tak szybko? Dlaczego mi utrudniają odnalezienie go? Nawet nie wiem ile czasu mi pozostało, zanim tajemniczy mężczyzna go zabije. Ale muszę się śpieszyć. Za trzy godziny wysiadam z pociągu. Jestem niewyspany przez to, że obudziłem się w środku nocy i nie mogłem zasnąć. Oczy same mi się już zamykają.

      Ten sen był inny. Już widziałem ten sen. To pierwszy sen o tym chłopaku, który doświadczyłem. Nie rozumiem dlaczego go znów mam. Przecież zawsze opisywany był kolejny dzień z jego życia. Widocznie nic mu nie grozi o to tylko wymysł mojej własnej wyobraźni. Szkoda, że porwałem się w długa podróż, teraz będę musiał zawrócić. STOP! Leżę we własnym łóżku. To też był tylko sen. Nie wiem tylko, ile czasu śniłem. Ile dni przeżyłem we śnie, a ile na jawie. Patrzę na kalendarz – to była tylko jedna noc. Czyli jemu jednak coś grozi? Czyli muszę ponownie wsiąść w pociąg.

      Moje przypuszczenie się potwierdziło. Miałem ten sam sen, który powinienem mieć dzisiejszej nocy. Obym teraz również nie śnił. Wezmę kawę na drogę. Nie mogę tym razem usnąć w tym pociągu. Muszę zająć czymś samego siebie przez te trzy godziny.

      Jednak usnąłem. Nieświadomie. Mój organizm jest zbyt słaby, by się bronić. Ale tym razem nie obudziłem się w swoim pokoju. Obudził mnie konduktor, który sprawdzał, czy pociąg jest pusty. No właśnie. Posty… A powinienem wysiąść w połowie jego trasy. Nie wystarczy mi pieniędzy na powrót, jeśli odwiedzę szpital, muszę jechać prosto do domu. Wszystkie pieniądze zmarnowane. A może jednak uzyskam pomoc od tego chłopaka i pożyczy mi trochę? Nie. Nawet mi nie wystarczy czasu. Będą coś podejrzewać, jeśli nie wrócę na czas do domu. Muszę wymyślić jak zdobyć pieniądze na kolejną podróż.

      I o to znów się budzę. Znów jestem w swoim pokoju. Ale przynajmniej udało mi się do niego dotrzeć o własnej świadomości. To nie był sen. Snem dzisiejszej nocy było kolejne cierpienie tego chłopaka. Ma jeszcze bardziej pocięte ręce. Jest słaby. Jego notes jest jeszcze bardziej zabazgrany. Ciągle to samo pytanie. ‚Kim jesteś?’ Tym razem jest silnie nakreślone na każdej stronie. Przeglądał je jedna po drugiej. Przez godzinę. Tnie się przy tym zeszycie. Widać to po śladach krwi. Robi to co jakiś czas. Nie za każdym razem, ponieważ nie wszędzie jest krew.

      Mam pieniądze. Tydzień musiałem na to czekać. Ojciec dostał wypłatę i zdobył się na gest hojności, więc dał mi stówę. Teraz nic, tylko wsiąść w pociąg. Jestem wypoczęty, toteż dam radę. Nie zasnę. Nie chcę zasnąć. Znowu może się wszystko zmarnować.

      Wysiadłem z pociągu. Ruszam w stronę szpitala. Nie. Jednak dalej siedzę w pociągu i zbliżam się do swojej stacji. Czyli znów nieświadomie usnąłem.

      Znam już adres chłopaka. Nie wierzę. To tylko pół miasta ode mnie. Tak blisko. W końcu porozmawiam z osobą, przez którą mam mętlik w głowie, mimo że jak dotąd nie rozmawialiśmy. Porozmawiam z osobą, która zdaje się być mi najbliższa, mimo że się nie znamy. Spróbuję tą osobę uratować.

      Kolejna porażka. Nie potrafię zapanować nad własnym ciałem. Nad własnym umysłem. Idąc w stronę mieszkania tego chłopaka myślałem o tym wszystkim, co się działo w ostatnim czasie. Nawet nie zauważyłem. Bezmyślnie zatraciłem się we własnej wyobraźni i znów śniłem. Tym razem to ja wylądowałem w szpitalu. Tym samym, w którym wylądował ten chłopak. Łączy nas nawet to samo łóżko. Spytałem o datę. Tydzień. Cały tydzień byłem nieprzytomny. Cały tydzień zmarnowany. Ale gdzie mnie znaleźli? Czy byłem blisko jego domu? Odpowiedź, którą usłyszałem jeszcze bardziej mi uświadomiła jak poważny jest mój problem. Znaleźli mnie w pociągu. A raczej, jak z niego wychodziłem. Wtedy straciłem przytomność. Tylko czy adres, który mi podali jest prawdziwy? W moich wcześniejszych snach wszystko zgadzało się, co do szczegółu. Wszystko było takie samo. Nie mam teraz siły o tym myśleć. Znów zasypiam.

      Biały pokój. Poduszki na ścianach. Podrapane, zakrwawione poduszki. Ten chłopak został zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Jego problem został rozwiązany. Może to był ostatni sen, który nie daje mi spokoju i wszystkie moje problemy też się skończą?

      Krew. Krew wszędzie. Ale czyja krew? Śnię, ale widzę swoje ręce. Nie czuję jednak żadnego bólu. Już nie wiem, czy to sen, czy jawa. Krzyk. Znów mój krzyk. Znów mój niemy krzyk i znowu mój własny pokój. A przecież byłem jeszcze w szpitalu. Przecież… Muszę się obudzić. Zwykle, gdy uświadamiałem sobie, że jestem w śnie, zaciskałem mocno oczy i budziłem się w swoim łóżku. No właśnie. Teraz też jestem w swoim łóżku. To na nic. Muszę się dowiedzieć, czy to prawda, czy moja własna projekcja. Ale jak? Wszystko mogłem sobie ubzdurać. To wszystko mógł wymyślić mój własny umysł. Ale będę próbował za wszelką cenę go pokonać. Muszę jechać pod znany mi adres. Adres tego chłopaka. Czeka mnie kolejna podróż pociągiem. A może pierwsza? Może tak naprawdę nigdy nie jechałem tym pociągiem? Nie zwracam już na to uwagi. Teraz liczy się tylko prawda, którą muszę poznać.

      Nie oszalej. Tylko nie oszalej. Powtarzam to jak mantrę jakoś, powoli tracąc samoświadomość. Już nie wiem sam, czy żyję, czy trwam w wiecznym śnie. Odwiedziłem w końcu ten adres. Udało mi się. Jednak nikt taki tam nigdy nie mieszkał, zaś w szpitalu nigdy nie przyjęli takiego pacjenta. Jestem jeszcze dalej, niż byłem na początku. Zanim po raz pierwszy wsiadłem w ten pociąg.

      Chłopak jednak nie został zamknięty. A może to tylko fikcja? Moja własna wyobraźnia, która nigdy nie pozwala mi odkryć prawy. Być może prawda jest taka, że zdarzenia, które widuję we własnych snach, nigdy nie miały miejsca. Mógłbym to uznać, lecz nie wiem już co jest snem. Tyle razy budziłem się we śnie, że przestałem o tym myśleć. Teraz tylko bezsilnie próbuję iść w jakimś kierunku z nadzieją, że ten kierunek jest dobry. Że wtedy się nie obudzę. Może mój umysł celowo wytwarza projekcje tego, czego mam nie robić? Więc będę próbował wszystkich sposobów. Kiedy obudzę się znowu w swoim łóżku tuż po tym, jak ten chłopak wyląduje w szpitalu, nie zrobię nic. Nie wsiądę w ten pociąg.




      Nic się nie dzieje. Codziennie robię to samo. Codziennie śnię o tym samym. Biały pokój i krew. Od dwóch tygodni nie wydarzyło się nic. Udało się? Na pewno się uspokoiłem. Nie mam już innych snów. Nie śnię o sobie. Śnię o tym chłopaku. Wszystko jest tak spokojne, jak na początku tej całej historii. To koniec?

      ‚KIM JESTEŚ?’ Krew ma coraz wyraźniejszy kształt tego pytania. Dalej nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi i pytam się wraz z tym chłopakiem. Trwam z nim w oczekiwaniu na odpowiedź. Kim jesteś?

      Jasność. Gdzie ja jestem? Leżę w białym pokoju. Psychiatryk. Jak to możliwe? To jest sen? Na pewno. Przecież byłem w swoim pokoju. Ciemność.

      Krew. Stoję przed lustrem. Potłuczonym lustrem. I krwawię. Moje ręce są poprzecinane ranami, które sam sobie zadałem. Ale jak? To też jest sen?

      Krzyk. Znów mój krzyk. I znów tak samo niemy. Ale tym razem nie w pokoju. Tym razem znów siedzę w pociągu. Jednak ten pociąg prowadzi mnie do szkoły. Usnąłem jadąc do szkoły? W takim razie wszystko jest w porządku. To był tylko sen. Tylko sen…

      Wszystko w normie. Klasówka, znajomi, rodzice, normalne sny. Wszystko wróciło do początkowego stanu. Nie przejmuję się już tym, co działo się w moim śnie. Ponieważ to był sen. To był tylko zły sen w drodze do szkoły. Jak dla mnie długi, ale trwałem w nim tylko pół godziny. Ludzki umysł jest niepojęty…

      Znów zaczynam się niepokoić. Znów zaczynaj mi się sny o owym chłopaku. Takie same jak na początku. Muzyka, szkoła, dom. Monotonia. Moje łóżko. Znów? Niby położyłem się spać w tym miejscu, a jednak czuję, że coś się zmieniło. Bałagan. Nie taki, jak wcześniej. Raczej taki jak później, choć to wydaje się z logicznego punktu widzenia niemożliwe, żeby coś było takie, jak później. Czym jest mój własny umysł? Sam już nie wiem, czy znowu śnię. Znów mam ogromny mętlik w głowie.

      To, co zobaczyłem w ostatnim śnie wstrząsnęło mną bardzo. Chłopak siedział w swoim pokoju ze swoim notesem. Czystym. Niezabazgranym. Poza jednym zdaniem. Mimo, że niewypowiedziane, to odbija się echem w mojej głowie. ‚Wiem kim jesteś…’. Na końcu mocno zaznaczone moje imię. Moje własne imię. Przez cały sen siedział w jednej pozycji, patrząc się ciągle na tą kartkę, jakby czekał, kiedy trafię w moment, w którym to przeczytam. Jakby nie był pewien, kiedy pojawię się w jego głowie. Czy to może być prawda? ‚Kim jesteś?’. To pytanie było kierowane cały czas do mnie? To wszystko, do czego dążyłem… Próby dowiedzenia się, kim jest tajemniczy mężczyzna… Tak naprawdę zaprowadziły mnie do mnie. To ja dręczę tego chłopaka. Ale czym? Muszę z nim porozmawiać.

      Może skoro ja śnię o tym, że jestem w jego ciele, to może działa również na odwrót? Może on widzi to, co ja? Może powinienem zrobić to, co on? Zapiszę na kartce wiadomość do niego. Napiszę, by się do mnie odezwał, napiszę swój numer telefonu.

      Zaraz. Przecież ktoś już do mnie dzwonił ostatnio. Ten numer. Widziałem go w ostatnim śnie. Dzwonił do mnie dwa tygodnie temu. W śnie chłopak pisał, że nie odbieram. Żyjemy w różnych czasach. Mijamy się ciągle. Albo jest wcześniej ode mnie, albo później. Zadzwoniłem do niego. Nie odbiera.

      Minął tydzień. Wiadomość tekstowa od niego ‚To ja. Prosiłeś o kontakt’. Co tu jest grane? Przenosimy się w czasie? Najpierw dzwonił, a teraz wychodzi na to, że pierwszy kontakt jest teraz. To chyba jest niemożliwe. Widocznie dane nam jest ciągłe mijanie siebie. ‚Obudź się’.

      Znowu jestem w pociągu. Znowu jestem na końcu trasy. Znowu muszę wracać do domu. A może tu zostanę? Może poczekam na kolejny przeskok? Kiedyś on musi nastąpić. No właśnie. Kiedyś. Czasem budzę się po tygodniu. A raczej przenoszę do kolejnego snu. Kolejnego snu, w którym będę próbował rozwiązać zagadkę, którą daną mi będzie rozwiązywać w nieskończoność. Na oko w myślach przeżyłem już rok. W rzeczywistości? Może miesiąc, odkąd pojawił się pierwszy sen. Wszystko sprowadza się do jednego – powrót. Dokąd nie pójdę – powrót. Czego nie zrobię – powrót. Powoli tracę siły. Powrót.

      A raczej kolejny sen o chłopaku zamkniętym w zakładzie psychiatrycznym. Tym razem w kaftanie, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Zakrwawionym kaftanie. Pewnie nawet go nie opatrzyli po kolejnym ataku.

      Krew. Znowu łazienka. Moja łazienka. I znowu leże na podłodze z pociętymi rękoma. Ale jak to zrobiłem? Coś leży w wannie. Ja? To niemożliwe. Błysk.

      Środek ulicy. Błysk. Pociąg. Ciemność. Mój pokój. Błysk. Kolejne miejsce ,w którym byłem. Kolejny błysk. I kolejny. Przeskokom towarzyszą głośne huki. Następuję coraz szybciej. Miliony obrazów pojawiają się w ciągu jednej minuty. Mam dość. To jest piekło. Krzyczę. Ale nikt mnie nie słyszy. ‚Ej. Obudź się.’ Znowu znajomy konduktor…

      Oszalałem. To, co jest rzeczywistością, dla mnie już jest snem. To, co jest snem dalej nim pozostaje. Trwam w projekcji, która nie ma końca. Wracam do momentów, które przeżywałem po dziesiątki razy. Przenoszę się do wydarzeń, które względem poprzednich nie mają prawa jeszcze istnieć. Ale mimo tego dalej próbuję coś tym zrobić. Z każdą chwilą słabnę coraz bardziej, po czym gdy już z nich zupełnie opadnę, wracam na sam początek i próbuję od nowa. To wszystko nie ma sensu, ale kiedy do tego wniosku dojdę, znów się cofam, zapominając o tym, co przed chwilą pomyślałem. Ponownie jestem naiwnym, nędznym człowieczkiem w pułapce własnego umysłu. Tak samo jak wiele razy i teraz czekam na kolejny początek. Już za moment.

      Leże bezsilnie drugi dzień. Cały weekend nic, tylko czekam. To trwa zbyt długo. Ale nie mam wyboru. Kiedy znów zacznę mieć nadzieję, to to powróci. To wyjście jest najprostsze. Przestać robić cokolwiek. Przestać istnieć. Pocięte ręce… Tym razem ich nie będzie. Zbyt wiele ran sobie zadałem, by myśleć, że to skuteczne. To ‚coś’ zawsze mnie powstrzyma. To ‚coś’ zawsze przeniesie mnie w kolejną, taką samą rzeczywistość, w której jeszcze tego nie zrobiłem. Prochy i alkohol. To jedyny sposób. Jedyny skuteczny.

      Wydawało mi się, że się przewracam. Widocznie zdołałem utrzymać równowagę, ale nie pamiętam, bo jestem zbyt napruty. Nie. Jednak upadłem. To było wcześniejsze wspomnienie, które mi utkwiło na długo w pamięci. Taki urwany film. Leżę już godzinę w tej wannie. Może za mało wziąłem? Ale to były całe dwa opakowania. Świeżo kupione. Dobrze, że ojciec jest chory i musi to brać. Zostawiłem mu kilka, żeby mu wystarczyło na dwa dni. Ale i tak powinienem już być martwy. Czyżby to ‚coś’ potrafiło też kontrolować mój organizm i nie pozwala mi umrzeć?

      Druga godzina mija, a ja dalej leże bezczynnie w wannie. Dalej czuję się tak samo. Teraz tylko żyletka. Zmuszę mój umysł, by wszystko poprowadzić od nowa i spróbuję czegoś innego. Jednak coś jest nie tak. Tutaj jest krew. Ale moje ręce są nietknięte. Trup. Czyjeś zakrwawione ciało leży w mojej łazience. Całe zakrwawione. Całe pocięte. Ręce, nogi, nawet twarz. Twarz, którą znam, lecz nie potrafię jej rozpoznać. Zbyt dużo krwi. Zbyt dużo ran. Jedyne, co pozostało niezmiennie, to twarz. Moja twarz. Czemu widzę samego siebie?

      Gdzie jest ta żyletka? Też muszę to zrobić. Skończę ze sobą tak jak kiedyś. Tak jak wtedy, kiedy tego nie pamiętam. Skończy się całe to piekło. Większego nie potrafię sobie już wyobrazić. Jest. Zanurzona do połowy w jego nodze. Pierwsze nacięcie. Drugie. Tuż przed kolejnym upuściłem ją w strachu. Serce mi zamarło. Trup ożył. Złapał mnie za rękę i ochrypniętym głosem powiedział ‚To właśnie jest piekło. To właśnie jest obłęd. Nie uciekniemy od niego’. Obłęd? Przecież potrafię jeszcze trzeźwo myśleć. Ponownie wykonywałem głębokie nacięcia na swojej ręce. Potem na drugiej. Nim się spostrzegłem, leżałem na miejscu własnego trupa, który nawet nie wiadomo kiedy zniknął. Zrozumiałem wtedy to, co mówiłem sam do siebie. To było tylko wspomnienie. To, co pamiętam tak naprawdę był stanem, w którym straciłem samoświadomość. Oszalałem na chwilę i śmiertelnie się pokaleczyłem. Teraz czeka mnie agonia.

      Żyję. Nic nie czuję, ale wiem, że żyję. Ktoś miota się tuż przede mną. Ja. Dalej leżę w swojej łazience. Znowu klęczę przy swoim trupie. Znowu podcinam sobie żyły. Jestem swoim jedynym towarzyszem podczas śmierci. Ale ten drugi ja nie wie jeszcze, co go spotka. Ciemność…

      Jestem w miejscu, w którym nigdy jeszcze nie byłem podczas całego tego procesu. W żadnym śnie tutaj nie byłem. Coś się zmieniło. Dalej żyję, a moje ciało nie nosi żadnych blizn. Natomiast wiem, gdzie się znajduję. Byłem tu tylko raz, w dzieciństwie. Nigdy więcej. Więc przeniosłem się znów, ale tym razem nie do wspomnienia. Zdaje się, że mam kolejne zadanie. Muszę uświadomić siebie, który nie zna prawdy, że to bez sensu. Ulżyć mu w cierpieniu…

      Pustka. Nikogo nie ma. Żadnej osoby w domu. Może za niedługo wrócą. Mam nadzieję. Będę musiał się gdzieś ukryć i poczekać. Ale ile to może trwać? I ile ja mam czasu?

      Wrócili. Rodzice. A ja? Gdzie jestem ja z przeszłości? Są ubrani na czarno. Płaczą. Czyżbym… Niemożliwe. Ja nie żyję? Zabiłem się? To nie może być prawda. Ale dlaczego więc jestem we wspomnieniu przyszłości, w której już sam nie istnieję? To na pewno nie jest rzeczywistość. Co do tego nie mam najmniejszych złudzeń. Przeskok.

      Z podróżnika między własnymi snami, stałem się podróżnikiem w czasie. Teraz widzę własne wspomnienia z ostatniego czasu z perspektywy obserwatora, nie osoby doświadczającej tego wszystkiego. To nowe, dziwne, a nawet okrutne uczucie. Cierpienie odczuwam podwójnie. Mętlik w mojej głowie jest dwa razy większy. Nie zdawałem sobie sprawy, że większy może być. Krzyczę. Ale nie słyszę siebie. Ja, którego widzę oczami osoby tylko stojącej z boku nie zauważa mojej obecności. Jestem duchem. Nie można mnie zobaczyć. Nie można mnie poczuć. Nie można mnie usłyszeć. Nie istnieję. W takim razie jak mam sobie samemu pomóc, skoro nie mam możliwości.

      Zamykam oczy. Zatykam uszy. Nie chcę tego wszystkiego znów widzieć. Nie chcę znów słyszeć. Nie chcę przezywać na nowo. Ale przeżywam. Przeżywam dalej. Doświadczam coraz to nowszego cierpienia. Ono nie jest mi znane. Do tamtego zdążyłem się już przyzwyczaić. Wcześniej cierpiałem przez własny problem. Chciałem zaznać spokoju. Teraz cierpię przez ten sam problem, lecz z perspektywy kogoś obcego. Czuję nie ból, lecz współczucie. Chęć pomocy, której nie jestem w stanie udzielić. To niewykonalne. To jeszcze gorsze od cierpienia w samotności.

      Jestem nikim. Jestem żałosny. Zaczynam nienawidzić samego siebie. Przez to, co widzę. Przez to, czego nie widziałem. Mój własny umysł otworzył przede mną oczy. Popełniałem wciąż błędy, których zupełnie nie byłem świadom. Jestem zerem. Chciałbym to naprawić, ale tego nie można dokonać.

      Budzik. Wróciłem do swojej postaci. Widzę swoimi oczami. Rozumiem więcej. Lecz cierpię coraz bardziej. Moje ręce są pokaleczone. Mentalnie, nie fizycznie. Moje ramiona są naznaczone bliznami duszy, których nie jestem w stanie usunąć. I nikt nie jest w stanie ich zobaczyć. Oprócz mnie. One każą mi cierpieć. One trzymają mnie dalej przy życiu.

      Trwam nieustannie w swoim własnym śnie, coraz bardziej się w nim pogrążając i nie mogąc dobudzić. Nie chcę się już budzić. Nie chcę sprawiać więcej cierpienia swoim bliskim. Nie chcę być nikim. Jestem tchórzem. A może jednak nie? Może mam odwagę pozostając w tym śnie i nie raniąc przy tym osób, których znam. Dla mnie to wieczność. Dla wieczności, to jedna długa noc. Wszystko jest moją projekcją. Wszystko nie istnieje. Jest tylko nic…














– Wy nie istniejecie – powtarzały usta, pozbawione jakichkolwiek nadziei – wy jesteście tylko moim wyobrażeniem. Moim snem.


Wodził wzrokiem po ścianach, które widział, lecz w które nie wierzył. Patrzył oczami, w których była już tylko pusta. Nie było w nich ani wiary, ani szczęscia, ani miłości. Nawet cierpienie go opuściło. Został zupełnie sam. Siedział w pokoju swoich snów. Białym pokoju. Patrzył na ręce swoich snów. Pokaleczone ręce. Jak i całe ciało. Mijały dni. Tygodnie. Miesiące. Lata. Czas mijał. On pozostawał w tym samym czasie. W tym samym śnie. Jego ciało żyło, kierowało jego ruchami, mową. Umysł nakazywał śnić. Pozostawał w swojej głowie. W swoim pokoju, pozbawionym jakichkolwiek okien. Jakichkolwiek przedmiotów. Białe ściany, naznaczone ciemnymi plamami krwi. On tak, jak i ściany, był biały. Ktoś co jakiś czas otwierał i zamykał drzwi. Drzwi, których napis świadczył o jego tożsamości.

-’Kim jesteś?’
-Pacjentem numer siedem