piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział IV

Rozdział IV


      Ból pozostawia skażoną na wieczność duszę. Na szczęście ten fizyczny trwa tylko moment. Potem przychodzi śmierć. Nieżywe już ciało grubego mężczyzny, a raczej to, co po nim zostało, leżało porozrzucane po całym pokoju, który był równie czerwony, co szkarłat jego własnej krwi. Pośrodku stały przytulone do siebie dwie dziewczyny. Jedna trzymała tasak w prawej dłoni, była całą w krwi. Druga ubrana była w białą sukienkę, która zdążyła już nasiąknąć krwią poprzez przytulenie. . Stały w zupełnej ciszy i obejmowały siebie nawzajem.


      Noc. Na tyle ciemna, że nawet nie było widać księżyca, a lampy zamiast oświetlać ulice, zdawały się pochłaniać całą jasność i pokrywać wszystko mrokiem. Dramatyzm całej sceny wzmacniały podmuchy wiatru. Silne podmuchy, targające nawet solidne, metalowe znaki drogowe. A po środku opustoszałych uliczek, wśród latających wszędzie liści, zdmuchniętych przez hałaśliwy wiatr szedł niczym niewzruszony Skecz. Osoba, która patrzyłaby właśnie na tą scenę z drugiego planu, miałaby wrażenie, że to sama głowa o półdługich potarganych włosach lewituje nad ziemią, bo tak było ciemno, a chłopak był ubrany jak zwykle na czarno. Była już późna noc, więc w żadnym z domów nie paliło się choćby najmniejsze światło, a latarnie nie śmieciły, gdyż wiatr uszkodził linie energetyczne odpowiadające za nie. W oddali widoczny był tylko jeden jedyny jasny punkt. Do tego punktu właśnie zmierzał Skecz. Spokojnym krokiem. Nigdzie mu się nie śpieszyło. Chciał odwlekać ten moment jak najdłużej. Sam nie wiedział czemu. Jakiś niewytłumaczony niczym strach rozszarpywał go od środka, mimo że z zewnątrz nic go nie wzruszało. Nawet bicie jego serca było w normie. Lecz niepokój, który czuł był tak odczuwalny, że nie potrafił go zignorować. Zatrzymał się i odwrócił głowę za siebie. Coś przyciągnęło jego uwagę. A może po prostu chciał wrócić do domu? Sam już do końca nie wiedział. Z jednej strony chciał poznać owe osoby, które znalazła Erika, z drugiej zaś wolałby się nigdy o tym nie dowiedzieć, znając jej popaprane pomysły. Jego w sumie też. Nikt przecież nie bawi się swoimi ofiarami dając im najpierw satysfakcję z tego, że wygrywają walkę, a później pokazuje im swoje najgorsze oblicze po to, by przyszły trup wiedział, że za chwilę umrze, a panika sparaliżuje całe jego ciało. W końcu ruszył dalej przed siebie. Dalej w stronę światła. Dalej tym samym spokojnym krokiem. Dalej pozostając niewzruszonym brakiem światła, ludzi i wiatrem. Najsilniejszym jakiego w życiu doświadczył.  Zdał sobie sprawę, przez co czuje taki strach. Jego przeczucie podpowiadało mu, że niebawem wydarzy się coś, co wywróci jego dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie miał tylko pojęcia co, kiedy, gdzie, a nawet w jaki sposób się to stanie. W tej chwili jednak liczyło się to, do czego zmierzał. Jasny punkt, w który ciągle się wpatrywał był teraz znacznie bliżej, niż kilka minut temu. Zauważył, że to okno. A więc szedł w stronę jedynego domu, w którym ktoś nie śpi w okolicy. Coraz bardziej budziło to jego niezaspokojoną jeszcze ciekawość.

      Stary drewniany płot. Zzieleniałe sztachety przyczepione były do równie zzieleniałych belek. Cały płot posiadał częste braki. Po furtce oczywiście pozostały tylko zawiasy. Ktoś musiał ją zniszczyć lub nawet ukraść, co jest normą. Zajrzał do podwórze przed starym, zaniedbanym domem. Tak samo zaniedbane, jak hacjenda. Zdawałoby się, iż tutaj już nikt nie zagląda, ale w oknie przecież paliło się światło. Zgodnie z tym, co powiedziała mu Erika, ma iść do źródła tego światła. Zapewniła go, że w środku nie czeka na niego nic niebezpiecznego, toteż bez żadnej zbędnej zwłoki udał się w stronę drzwi. Tuż przed dotknięciem klamki, która okazała się zbyt nowa, jak na ten dom; zapewne była niedawno wymieniana; usłyszał męski krzyk oraz coś, co przypominało płacz i wycie, dochodzące z jednego z pomieszczeń w domu. Dzisiaj nic go nie wzruszało, więc również i to, więc spokojnie otworzył drzwi, ciesząc się z krzyku, ponieważ mógł niezauważony podejść jak najbliżej. Mężczyzna nie przestawał grać koncertu swoimi strunami głosowymi. W domu znajdowały się jeszcze co najmniej dwie inne osoby, co wywnioskował z odgłosu kroków, jakie wychwycił wśród ryku ofiary. Dom, w którym się znajdował nie był zbyt duży, więc bardzo szybko znalazł się w progu pokoju, w którym było zapalone światło. Dokładnie widział całą scenę, która się tam odgrywała. Mężczyzna cały we własnej krwi leżał na środku podłogi, jedna niska dziewczyna pochylała się nad nim i mówiła do niego spokojnym głosem.
- Nie płacz. To ja, twój mały skarbek. Obiecuję, że nie potrwa to długo i nie będzie boleć.
Nagle wymierzyła porządnego kopniaka w jego twarz, chwyciła tasak, którym zdążyła wcześniej odrąbać kawałek po kawałku jego lewą rękę i zdjęła mu majtki, po czym jednym pewnym ciosem odrąbała przyrodzenie. Wróciła do jego twarzy, otworzyła mu usta, co poszło jej z łatwością, gdyż mężczyzna nie miał już sił, wepchnęła mu w nie jego członka, podniosła się i kopiąc go po jego grubym brzuchu, zaczęła wykrzykiwać.
- Nie rycz kurwa! Ssij, bo przez tydzień nie będziesz jadł! - z jej ust wydobył się oszalały śmiech - I co spaślaku. jak się czujesz? Czujesz się jak ja? Jak Rika? Masz tutaj nasze osiem lat w jednej małej pigułce jaką jest dzisiejsza noc. Kłamałam. Wcale nie potrwa to krótko. Wcale nie będzie bezboleśnie. Tak samo jak to, co robiłeś nam. Obiecuję, że będzie bolało jeszcze bardziej, niż tam, gdzie trafisz, kiedy zostanie po tobie tylko kałuża krwi, w której sam się utopisz.
Tasak wbił się w drewnianą podłogę, wcześniej przecinając równo kość nogi mężczyzny. Dziewczyna powtarzała tę czynność, dopóki kawałki wszystkich kończyn nie były porozrzucane po całym pokoju. Na końcu kucnęła nad głową mężczyzny i spojrzała mu w oczy. W jego puste przez ból oczy. Już dawno nic nie czuł. Już dawno przestał krzyczeć. Ale wciąż żył. Lecz chciał już umrzeć. Dostrzegła to w nich. Widocznie postanowiła okazać resztki litości wobec niego, ponieważ podniosła rękę, w której trzymała tasak wysoko w górę, odwróciła i z impetem wbiła go tępą stroną w jego czaszkę, roztrzaskując ją na pół. Ta część twarzy, która nie została jeszcze zaplamiona krwią w tej chwili błyszczała nią w świetle żarówki. Skecz obserwował wszystko z cienia, więc dziewczyna, będąc zajęta swoją ofiarą, nawet go nie dostrzegła. Zawołała do pokoju Ritę, która wyszła z kuchni, do której przejście prowadziło z salonu. Bardzo podobną do niej dziewczynę. Na pewno siostrę. Była bosa, odziana w białą sukienkę oraz cała zapłakana. Zakrwawiona dziewczyna podeszła do nie i ją przytuliła, próbując uspokoić.
- Już dobrze, siostrzyczko. Już dobrze. Już nam się nigdy nic złego nie przytrafi - obejmowała ją prawą ręką, w której wciąż trzymała tasak, drugą zaś gładziła jej pokręcone, długie, czarne włosy. 
Z salonu były trzy wyjścia - na przedpokój, w którym stał Skecz, do kuchni, z której wyszła Rita oraz do łazienki, do której drzwi nie były zamknięte, lecz lekko uchylone. W chwili, gdy na nie spojrzał, otworzyły się nispodziewanie na oścież, nie wydając żadnego dźwięku. Siostry miały zamknięte oczy, więc tego również nie zauważyły. Chłopak zaś dostrzegł w półmroku małego pomieszczenia kolejną dziewczynę. Erikę. Kiwnęła mu głową na znak, że to te osoby, o których mu mówiła. Zrobił więc krok do przodu, by znaleźć się w pełnym świetle żyrandolu, który wisiał na środku salonu, po czym odchrząknął cicho, czym wystraszył dziewczyny, które odskoczyły od siebie natychmiast, wpatrując się nieruchomo w Skecza, patrzącego na nie z poważną miną.
- Tak myślałem, że nie będzie szukać nikogo normalnego. - powiedział z lekkim uśmieszkiem. Zakładał, że zakrwawiona dziewczyna będzie go próbowała zabić, żeby pozbyć się świadka, a jako że miała tą przewagę w posiadaniu broni, od razu się na niego rzuciła i zrobiła zamach. Kiedy tasak był już bardzo blisko chłopaka, ten wykonał błyskawiczne cięcie i obserwował, jak jego przeciwniczka wpatruje się z oszołomieniem w tasak, a potem jego prawą dłoń. Metal, z którego wykonana jest broń Aniołów Śmierci jest o wiele bardziej wytrzymała, niż zwykła stal i o wiele ostrzejsza, toteż bez problemu skalpel Skecza przeciął tasak. Dziewczyna upuściła to, co po nim zostało i zaczęła się cofać w stronę swojej siostry. W tym czasie Erika zdążyła podejść już do niej, więc  upadła na kolana i cała we krwi, zasłaniając swoją twarz dłońmi pokrytymi krwią jej ofiary, której zaszlachtowanie było godne psychopatycznego mordercy i zaczęła płakać. Była bezradna. Nie mogła nawet pomóc siostrze. Jedyna droga do wyjścia z domu zagradzana była przez wysokiego chłopaka, starszego od niej, który nie pozwoli jej nigdy przejść i nigdy nie uda jej się go pokonać, a przy jej siostrze stoi dziewczynka na oko młodsza od nich, która trzyma w jednej ręce miecz, którego ona sama by nie podniosła tak lekko dwoma. Erika niespodziewanie wbiła swoją katanę w podłogę i schyliła się do dziewczyny, po czym ją przytuliła.
-  Już dobrze, Ana. Już dobrze. Już ci się nigdy nic złego nie przytrafi. - próbowała ją uspokoić tak, jak ona próbowała swoją siostrę, która dalej stała przerażona jak słup soli i nic nie mówiła.
- Skąd znasz moje imię? - wyszlochała pytanie Ana, dalej chowając twarz w swoich dłoniach.
- Znam nie tylko twoje imię, ale też trochę więcej. Nic wam nie będzie. Nikt się o was nie dowie.
- Zabierzemy was w bezpieczne miejsce, gdzie się umyjecie. - dodał Skecz, chowając swoją broń i zaczął się wycofywać wgłąb przedpokoju, by pójść do pokoju dziewczyn, ale zatrzymała go Erika.
- Może lepiej będzie jeśli ja pójdę wziąć ich rzeczy?
- Racja. - rzeczywiście miała rację. W końcu to ona wiedziała lepiej, co będzie potrzebne dziewczynom. - Daj mi jakaś czystą ścierkę.
      Erika poszła do kuchni, skąd przyniosła to, o co poprosił jej brat i z łazienki wyniosła swoją torbę, którą przyniosła na rzeczy sióstr, po czym ruszyła do ich pokoju, a Skecz kucnął przed Aną i przetarł jej twarz z krwi. Dużo to nie pomogło, bo dalej była cała nią zalana, ale przynajmniej mniej jej zaschnie. Zaraz potem zrobił to samo z dłońmi. Dziewczyna podniosła głowę.
- O co tu kurwa chodzi? - spytała. Przestała już płakać, ale dalej miała złamany, słaby głos - Kim jesteście?
- Wszystko wam wyjaśnimy, kiedy będziemy w bezpiecznym miejscu. - Tłumaczył spokojnie chłopak - To był wasz ojciec?
- Skurwiel, nie ojciec - odpowiedziała tym razem pewniej i głośniej i dodała - Ale owszem, był. - ostatnie słowo zaakcentowała - Boże, jestem potworem.
- Nie większym ode mnie. Wierz mi. Ale dobrze, że tak mówisz. To znaczy, że cenisz życie. Jeszcze nie jest tak źle. Ale teraz musisz wstać i iść razem z nami. 
- Nie mam siły. - po tych słowach zachwiała się i poleciała w stronę Skecza. Zemdlała. Albo zasnęła. Albo to i to. 

      Następnego poranka Erika weszła do pokoju Skecza, w którym spały dziewczyny i zobaczyła Skecza siedzącego na krześle przy swoim łóżku, trzymającego w dłoni kubek z kawą. Na biurku stał dzbanek z gorącą herbatą i chlebem w jajku. Widocznie niedawno uszykował im śniadanie.
- Ty jeszcze tu siedzisz? - spytała swoim zaspanym wzrokiem. Dopiero, co wstała. - Przecież nie uciekną.
- Wiem. Okna i drzwi są pozamykane. A poza tym spójrz na okno. - trwała właśnie ulewa i wichura. 
- Fakt. Nawet tobie by się nie chciało wyjść w taką pogodę.
Dziewczyna wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Ze snu obudziła się w tym czasie Ana. otworzyła powoli oczy i ujrzała przed sobą chłopaka. Poczuła na plecach kolano swojej siostry, która spała za nią.
- Gdzie jesteśmy? - spytała z miejsca podnosząc się. Siedziała teraz na brzegu łóżka.
- U mnie. - chłopak wstał i podszedł do biurka, by wziąć talerz ze śniadaniem dla Any i kubek z herbatą.
- Chodź do salonu, skoro Rita jeszcze śpi. Trudno jej było zasnąć po tym wszystkim. - wyszedł z pokoju z jedzeniem, położył talerz oraz kubek na ławie i usiadł na kanapie. Po minucie lub dwóch w drzwiach pojawiła się dziewczyna. Niepewnym krokiem, bacznie obserwując Skecza, zbliżyła się do niego i powoli usiadła na fotelu.
- Smacznego. - powiedział do niej, lekko się uśmiechając. Pomyślał, że może się trochę rozluźni, jeśli nie będzie taki poważny. Jednak musiał się bardzo wysilić, by nie wyglądało to sztucznie. Strach, który czuł ostatniej nocy tym razem był jeszcze większy i wcale nie miał dobrego nastroju z tego powodu. Obserwował Anę, jedzącą chleb. Na początku dość nieśmiało, później z większym apetytem. Widocznie była wygłodniała, więc pomyślał, że jej siostra może być tak samo głodna. Kiedy na ławie pozostał pusty talerz, zaczął mówić.
- Chyba pora to wszystko wyjaśnić. Jesteś gotowa? - dziewczyna kiwnęła głową - Jestem Skecz.
- To nie jest prawdziwe imię? - spytała od razu.
- Nie. Imiona przybieramy sobie sami, jeśli chcemy. Nie każdy tak robi. Ja jednak tak. Jeśli cię to interesuje, to za pomocą tego, co widziałaś w nocy kreślę linie, jakbym coć szkicował. ['skecz' - polska wymowa angielskiego 'sketch' (szkic)]
- To kim ty jesteś?
- Nazywamy się Aniołami Śmierci i robimy to, do czego jesteśmy wyszkoleni. Z ta różnicą, że zwykły człowiek przy nas jest słaby. Zresztą widziałaś, co mogę zrobić i jaką bronią walczy Erika. 
- To jest jeszcze dziecko! - Ana podniosła głos oburzona faktem, że ktoś taki jest mordercą.
- To był jej wybór. Teraz przed takim wyborem stoisz ty. 
- Co? Jakto?
- Normalnie. Aniołowie Śmierci nie muszą zabijać. To tylko nazwa. Co prawda większość to robi i z tego się utrzymuje, bo otrzymujemy za to wynagrodzenie, ale każdy może żyć jak chce. Erika chodzi dalej do szkoły, a pewien mężczyzna wychowuje z żoną dziecko i nikt z jego otoczenia nie wie, kim jest. Ty też możesz. Masz wybór. Widziałem prawie od początku to, co się działo w salonie w waszym domu. Będą cię szukać i prędzej, czy później znajdą, jeśli postanowisz sobie pójść. Ale jeśli zgodzisz się zostać jedną z nas, zapewnimy ci ochronę i nikt się nie dowie, że zabiłaś ojca.
- A co z Ritą?
- Ona też ma wybór. Ale ty musisz z nią porozmawiać. Do samego świtu nie mogła zasnąć. Jest w szoku. Przeżywa ogromną traumę, ale to jej minie. Miałem tak samo jak ona. Byłem jeszcze młodszy. Nie powiedziała dotąd ani jednego słowa. Tylko się na ciebie patrzyła. Dopiero nad ranem usnęła, bo już była wyczerpana. Obudzi się pewnie za dwie godziny. 
- Co ja zrobiłam - dziewczyna znów zaczęła płakać. Chyba dotarło dopiero do niej, że popełniając takie okrucieństwo zraniła bardziej własną siostrę, niż ojca. Ale chciała to wszystko zakończyć. Widocznie ją poniosło.
- Będzie dobrze - próbował ją pocieszyć. - Przemyśl dobrze to wszystko. Nie musisz się śpieszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz