czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział II - Agonia umysłu

Rozdział II

      - Ludzie są dziwni - pomyślał Jason, dobrze umięśniony, krótko obcięty mężczyzna w średnim wieku. Przez pół jego twarzy przechodziła pionowa, stara blizna, a tęczówki oczu miał czarne. Jakby to były jedne wielkie źrenice. Siedział właśnie na dachu centrum handlowego i obserwował przemierzających ulice ludzi. - Wszyscy dokądś pędzą. Wszyscy się śpieszą. Patrzą i nie widzą. O, jest. - Skupił swój wzrok na postaci, która wyróżniała się tego tłumu ludzi małych z tej odległości jak mrówki. Wyglądała całkiem podobnie, ale charakteryzował ją jej sposób poruszania się. Nigdzie nie pędziła. Szła swoim spokojnym krokiem. Spojrzała na niego. A właściwie spojrzał, bo tą osobą okazał się mężczyzna, który zaczął zmierzać w kierunku centrum handlowego, na którego dachu siedział Jason.

***

      Skecza obudził stukot butów po panelach przedpokoju oraz odgłos padającego deszczu za oknem. Otworzył oczy i zobaczył ścianę swojego pokoju. Ilekroć widział tę ścianę wiedział, że mocno oberwał. Inaczej by nie leżał w tym miejscu. Zwykle mało sypiał i do tego na kanapie w salonie, a nie we własnym pokoju, w którym większa jego część zdążyła zajść kurzem. Erika wyszła właśnie do szkoły. Zastanawiał się, ile dni leżał nieprzytomny i w jakim jest stanie. Wszystko wskazywało na to, że jest dobrze. Dopóki nie przekręcił głowy na drugą stronę. Całe łóżko było zakrwawione, a już przecież podczas walki stracił dużo krwi. W dodatku czuł ostry ból w plecach. Nie przypuszczał, że to może być aż tak poważne. Ale szybko się z nim oswoił. W pewnym stopniu nawet podobał mu się ból. Lubił go czuć, dzięki czemu nie przeszkadzał mu tak bardzo. Powoli przeszedł do pozycji siedzącej. Kiedy próbował wstać, zakręciło mu się w głowie, więc postanowił posiedzieć jeszcze trochę. W końcu miał dużo czasu. Nie musiał narazie nic robić. Na jego pustym biurku leżała torba. Domyślił się od razu, że jego siostra, podczas kiedy on leżał nieprzytomny, odebrała zapłatę za zlecenie. Tuż obok torby leżała rękawiczka z metalowymi pazurami Aarona. Jedna dla niego, druga dla niej. To rodzaj trofeum, kiedy dwóch lub więcej Aniołów Śmierci walczy między sobą do ostatniego tchu. Jako, że Aaron został zabity przez dwie osoby, Erika podzieliła łup. Skecz zaczął się zastanawiać, co z Agonem. On nie miał broni. Był animagiem, więc zamieniał się w wilka. A właściwie Agon odkąd zamienił się pierwszy raz w wilka, pozostał nim do końca życia. Nikt nie miał nawet powodów, by uważać to za dziwne. Mało kto widział jego twarz, zwykli ludzie nic o nim nie wiedzieli. To dodawało mu jeszcze większą anonimowość. Może jednak zamieniał się w człowieka, ale nikt go nie poznał. Nie mniej jednak walczył pod postacią wilka i używał swoich łap oraz pyska do zadawania ran i zabijania, więc Erika powinna wyciąć jego kieł i położyć obok. Wstał i zbadał miejsce. Na torbie położona była kartka. List.

      Jak się domyśliłeś, odebrałam zapłatę za Twoje zlecenie i wzięłam dla siebie połowę łupu. Kieł włożyłam Ci od razu do szafki, żeby się nie zgubił. To ten w niebieskim woreczku. Byłeś w strasznym stanie i nie mogłam nic na to poradzić, więc wezwałam Medyka. Będziesz musiał się stawić u Rady, kiedy dojdziesz do siebie. Masz szlaban na wychodzenie z domu.
~ Erika

      Kolejna z zasad Aniołów Śmierci. Kiedy zabiją jednego ze swoich, muszą znaleźć i wyszkolić następną osobę. W tym przypadku będą to dwie osoby i w szkoleniu pomoże mu Erika, jako współzabójca Aarona. Ona tak naprawdę nie jest jego siostrą. Dwa lata temu też kogoś zabił i wyszkolił Erikę na Anioła Śmierci. Teraz podają się za rodzeństwo, bo jest za młody na podawanie się za jej ojca. Wybrał ją, bo też tak jak on wcześnie stracił rodziców i widział na własne oczy, co potrafią Aniołowie Śmierci, więc zamiast pozbywać się świadka owego zdarzenia, wziął ją pod swoją opiekę. Okazało się to dobrym wyborem. Dziewczynka bardzo szybko znieczuliła się na te wszystkie okrucieństwa, zaakceptowała obecną sytuację i dodatkowo wszyscy odkryli, że ma talent. Jest niebezpieczniejsza od Skecza. Gdyby nie ona, to już by nie żył, zaś gdyby to ona walczyła od początku zamiast niego, on nie musiałby jej w ogóle pomagać, a walka trwałaby o wiele krócej. Nieraz się jej bał, kiedy widział jej oczy podczas walki. Tak samo opętane jak jego. Ten sam amok. Ten sam szaleńczy uśmiech. Ale większa siła. Nawet bez swojej broni jest niebezpieczna. Nie tak bardzo jak z kataną, ale jak na dwunastolatkę jest groźna. Na jego szczęście pomimo tego jak rozpoczęli znajomość, polubiła go i najwyżej popatrzy na niego zdenerwowanym wzrokiem. Zupełnie jak dziewczynka na swojego starszego brata. Kiedy wydobrzeje, będzie musiał ponownie wprowadzić kolejną osobę w szeregi Aniołów Śmierci. Pytanie tylko kiedy. Zanim wydobrzeje minie trochę czasu. Jeszcze więcej zanim znajdzie odpowiedniego człowieka. No i będzie go musiał przekonać, bo kandydat musi się zgodzić na szkolenie. Ale to akurat nie będzie trudne. Albo się zgodzi, albo umrze. Nikt poza Aniołami nie może wiedzieć o ich istnieniu. Potem Rada musi przeprowadzić szereg testów, podczas których zdecydują, czy kandydat nadaje się na jednego z nich i czy nie będzie zagrażał ich istnieniu.
      Spojrzał na kalendarz. Leżał w łóżku tydzień. Nie dziwota, czemu złapały go zawroty głowy. A nic mu się nie śniło. Tydzień wyjęty żywcem z życia. Zastanawiał się, kto był przez ten czas w tym domu. Kto tutaj przychodził. Poza Eriką oczywiście, która tutaj mieszkała i poza Medykiem, który go opatrywał. Był to staruszek, emerytowany Anioł Śmierci. Wszyscy go nazywali Medykiem, ponieważ skończył chirurgię zanim go zwerbowano, więc zajmował się ciężko rannymi Aniołami. Teraz zamiast zarabiać na zabijaniu, zarabia na ratowaniu życia.
      Postanowił zobaczyć, jak wyglądają jego plecy. Spodziewał się czegoś okropnego. I jego przypuszczenie się sprawdziło. Łazienka wyglądała naprawdę okropnie. Tak jak jego łóżko - cała we krwi. Zastanawiał się ile posiadał krwi w swoim cherlawym ciele, skoro tyle jej stracił i wciąż żyje. Odwrócił się plecami do lustra i spojrzał na nie. Pozszywane. Zostaną blizny, które idą przez całe plecy. Cena za kilkumiesięczne wakacje. Przemył swoją twarz i popatrzył na nią przez lustro. Był jeszcze cały blady. Jego cera była niemal biała. Nawet nie był głodny, więc nie wyruszył do kuchni. Postanowił czym prędzej posprzątać łazienkę i pokój. W wychowywaniu i szkoleniu zaledwie dziesięcioletniej Eriki popełnił jeden błąd. Nie wpoił jej ludzkiego nawyku sprzątania. Zupełnie wypadło mu to z głowy. Oboje byli strasznymi bałaganiarzami, ale Skecz przynajmniej potrafił doprowadzić do czystości nawet największy nieład. Czasem budził się w nim ten pedantyzm, którego właściwie nie lubił. Często mógłby nawet spać na brudnych i przepoconych ubraniach. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj musiał czymś zająć swoje myśli przez te kilka godzin zanim Erika wróci ze szkoły. Wrzucił do worka na śmieci te rzeczy, których nie dało się umyć lub doprać z krwi, czyli prześcieradło, ręczniki i gąbki. Potem miał je spalić w jakimś odosobnionym i w miarę bezpiecznym miejscu. Kiedy wszystko było już posprzątane, wliczając starcie kurzy i mycie podłóg, dziewczyna akurat wróciła. 
- Łaaał - rzuciła rozglądając się po pokojach, rzucając swoją czerwoną torbę na podłogę. 
- Nawet po sobie nie sprzątasz - powiedział, naśladując jej ton, kiedy wrócił do domu, a w mediach mówili o masakrze, którą on wykonał, po czym spytał z lekkim zdziwieniem - skąd tyle krwi?
-No bo... - zacięła się Erika.
- Co zrobiłaś? - spojrzał na nią spode łba.
- Medyk powiedział, że wykrwawiłeś się prawie na śmierć i musiałam zaciągnąć tutaj kogoś.
- A grupa krwi? Skąd wiedziałaś, jaką mam ja i ta osoba?
- Medyk sprawdził, zanim Ci ją podał. Wiesz jaki on jest. - spojrzała na niego niewinnym wzrokiem z błyskiem udawanej skruchy, który tak dobrze znał. - Na szczęście krew pierwszej osoby pasowała do twojej.
Westchnął. Rzucił tylko krótko zanim zaczął zbierać się do wyjścia:
- Masz szlaban na zabijanie ludzi.
- A ty na wychodzenie z domu. Masz odpoczywać.
- Już odpocząłem. Nic mi nie będzie. Idę po papierosy. Tobie ich nie sprzedadzą.

      Nie zamierzał kupić tylko paczki papierosów. Aaron miał brata. Tym razem rodzonego brata, który mieszkał w ich okolicy. Jak na ironię to miasto Aniołowie Śmierci uznali za swoje ognisko. Na każdym kroku mógł spotkać znajomą twarz, która go szkoliła, z którą się szkolił lub walczył. Na ironię, ponieważ to miasto zostało uznane przez media za miasto największych grzechów. Masakry na ludziach są tutaj na porządku dziennym, a mimo to ludzie stąd nie uciekają. Wręcz przeciwnie. Coraz więcej nowych osób gości tutaj na stałe. To jedyne miasto, w którym ogłoszona jest godzina policyjna. Ale i ona jest tutaj zaniedbywana, bo policja patroluje tylko ulice centrum miasta - te najbardziej zamieszkane, zaś o obrzeżach miasta zapominają. Zapewne celowo, gdyż boją się stracić życie. W końcu nie jeden policjant je stracił, kiedy się tam zapuszczał.
      Wsiadł w autobus, na który czekał kilka minut i wysiadł z niego niedaleko centrum handlowego. Spokojnym krokiem zaczął iść chodnikami, poszukując brata Aarona. W końcu go dostrzegł, spoglądając w górę. Na dach centrum handlowego. Patrzyli na siebie nawzajem przez chwilę, po czym Skecz zaczął przedzierać się przez tłum ludzi w stronę wejścia.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Magiczny sen



      Zimny grudniowy wieczór gładził jej policzki swoimi podmuchami mrozu, kiedy spacerowała wzdłuż opustoszałych ulic swojej mieściny. Nie miała konkretnego celu, chciała po prostu iść. Iść przed siebie nie myśląc o niczym. Nie myśląc o bólu. Nie myśląc o tęsknocie. Chciała chociaż na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. Ale to było bezcelowe. W nocy ponoć myśli się intensywniej, więc więcej się wspomina. Bardziej się tęskni. W dodatku nie miała żadnego punktu zaczepienia dla swoich myśli. Było zupełnie pusto. A czasu było tak wiele. Bolało coraz bardziej. Tęskniła coraz bardziej. Jej tusz do rzęs, który nałożyła w domu trzęsącymi się dłońmi, rozmazał się przez mokre łzy, spływające raz po raz po jej gładkich policzkach, przesuwając się w stronę ust. Jej ust pomalowanych ciemnoczerwoną szminką. Nie wiedziała czemu właściwie się malowała, skoro nie szła się z nikim spotkać. Po prostu wyszła na spacer, ponieważ nie mogła już wytrzymać sama w domu. Nikogo nie było. Tylko ona. Niestety tylko ona. A chciałaby, żeby ta jedna jedyna osoba na całej kuli ziemskiej była przy niej. W tej chwili. Dokładnie w tej. Jednak ona się nie pojawiła. Nie zjawiła się nagle naprzeciwko z torbą ubrań, która wystarczyłaby na dwa tygodnie, a jeśli by się robiło pranie, to i całą wieczność. Właśnie. Wieczność. Tego chciała najbardziej, lecz wiedziała, że ona jest nieosiągalna. Dlatego pragnęła tylko chwili. Po prostu chwili. Rozejrzała się dookoła. Otaczały ją drzewa. Znalazła się w parku i nawet tego nie zauważyła. Tak bardzo zatraciła się we własnych myślach i we własnej tęsknocie, że przestała zwracać uwagę na to, co się w okół niej dzieje. Było potwornie zimno, toteż postanowiła wrócić do swojego domu. Do ciepła, w którym nie była blisko dwie godziny. W którym nie będzie jeszcze przez najbliższe pół godziny drogi do niego.



      Obeszła swój dom w okół, by po schodkach dotrzeć do drzwi wejściowych. Pomimo zimy nie spadł jeszcze śnieg, ale przez mróz pojawił się szron na trawie, a wśród tego szronu dostrzegła ślady butów. Na pewno nie jej butów, gdyż były większe. Ostrożnie zaczęła otaczać dom, a kiedy zobaczyła wejście do swojego domu zamarła w bezruchu. Łzy naleciały jej błyskawicznie do oczu i zaczęły spływać po rozmazanym wcześniej tuszu do rzęs, zaś serce pompowało krew jakby ścigało się z czymś niewidzialnym. Na schodach do jej domu stał on. Osoba, której pragnęła najbardziej na świecie. Mężczyzna, którego do tej chwili chciała zobaczyć. I w końcu zobaczyła. Pojawił się w środku nocy pod jej domem ze swoim czarnym plecakiem. On sam też był ubrany na czarno. Patrzył na nią swoim badającym każdy szczegół wzrokiem i zaczął iść w jej stronę powolnym tempem. A ona stała dalej w bezruchu, zastanawiając się, skąd on się tutaj znalazł o tej porze. Miał przecież przyjechać za tydzień. Kiedy był już przy niej, podniósł swoją prawą dłoń i otarł jej palcami łzy, które nie przestawały spływać po jej twarzy. Zamknęła oczy. Wydawało jej się, że to sen. Drugą ręką przyciągnął ją lekko w swoją stronę i po chwili ich usta spotkały się w tym samym punkcie. Ich języki zaczęły tańczyć w okół siebie jak gdyby były prawdziwymi tancerzami. Ich rytmiczne ruchy warg stały się jednym rytmem, którym się poruszały. Kilka sekund, a dla niej wydawało się to wiecznością. Upajała się każdym ułamkiem sekundy, którą wtedy przeżywała. Nie czuła już chłodu. Ciepło zdawało się wypływać z niego i oplatać ich oboje swoimi opiekuńczymi ramionami. Nie istniało już nic. Tylko ona i on.



      Zamknęła drzwi domu na klucz, kiedy zdejmował swoje buty. Pozwoliła sobie przyjrzeć mu się w świetle żyrandolu. Za każdym razem, kiedy spojrzała na niego, czuła tę samą ciepłą energię, która otoczyła ich przed paroma minutami. Czuła ją cały czas, mimo iż zupełnie przemarzła. Kiedy już zdjęli z siebie buty oraz kurtki, objęła go za szyję, zmusiła do lekkiego ukłonu i pocałowała raz jeszcze, najdłużej, jak było to możliwe, po czym popchnęła delikatnie w stronę sypialni. Objął ją w pasie i przemieszczali się razem w stronę łóżka jak w tańcu. Tak zgrani, jak nikt jeszcze dotąd. Pozwoliła mu być na górze, lecz on położył się obok nie niej, nie przestając całować jej czerwonych ust. Muskał opuszkami swoich palców jej policzek, potem przeniósł je na szyję, gdzie przesuwał już całą dłoń po skórze. Był zdecydowany, ale zarazem delikatny. A ona była szczęśliwa, że może go w końcu zobaczyć i jest przy niej oraz podniecona przez to, co robił. Zaczęła rozpinać guziki swojej granatowej, flanelowej koszuli zaczynając od dołu, on natomiast od góry. Ich dłonie spotkały się w połowie drogi i splotły ze sobą swoje palce. Przewróciła go na plecy i usiadła na nim, po czym podniosła na tyle, by móc zdjąć jego bluzkę wraz z koszulką i ujrzeć jego szczupłą, prawie chudą sylwetkę, która podnieciła ją jeszcze bardziej. Przesunął palcami po jej bokach w górę, ściągnął powoli koszulę i zaczął rozpinać jej stanik, jednocześnie całując oraz przygryzając szyję. Odsłoniły się jej piękne duże piersi. Poczuła jeszcze większe podniecenie, więc rozpięła jego spodnie i szybko je zdjęła. Pozostały na nim tylko szare bokserki, przez które widoczny był jego twardy już od jakiegoś czasu członek. Przesunęła po nim zdecydowanie swoją dłoń, po czym również i bokserki znalazły się na podłodze. Chwilę później spodni oraz majtek pozbawiona była ona sama, a oboje znaleźli się w pozycji na jeźdźca. 



      To wszystko wydawało jej się snem. Tylko snem. Ale za to rzeczywistym. Leżała w swoim łóżku otulona przez swojego mężczyznę. W prawdzie to wszystko jej się rzeczywiście przyśniło, ale jej to już nie obchodziło, nawet jeśli były to najpiękniejsze chwile w jej życiu. Przeżyła to chociaż we śnie, a poza tym nie brakowało jej już niczego oraz nikogo. Nic już nie istniało. Tylko ona i on.

środa, 18 grudnia 2013

Aniołowie Śmierci - Dwa wilki

Rozdział I

      Ludzi takich jak Skecz jest więcej i posiadają różne zdolności. Walczą różnymi broniami, odczuwają inne żądze. Zwykli ludzie nie wiedzą nic o istnieniu Aniołów Śmierci. Tak oni samych siebie nazywają, choć nic wspólnego nie mają z anielskością. Za to ze śmiercią owszem. Tam, gdzie walczą Anioły Śmierci, tam nie istnieje coś takiego jak litość, czy zadawanie łagodnych ran. Dlatego właśnie ukrywają swoje zdolności przed społeczeństwem, by nie siać paniki.


      - Znowu mówią o tobie w wiadomościach - odezwał się głos dziewczynki, kiedy chłopak wszedł nad ranem do domu i zaczął zdejmować buty - nawet nie sprzątasz po sobie.
To była Erika, młodsza siostra Skecza. Niższa od niego o połowę, o długich, jasnych włosach z prostą grzywką i szarych oczach. była równie chuda, co on i posiadała ten sam szaleńczy uśmiech, co nie budziło wątpliwości, co do ich spokrewnienia.
- I tak myślą, że to ten psychopatyczny morderca, który uciekł niedawno z więzienia w okolicy - odpowiedział obojętnym tonem wchodząc do pokoju. Erika siedziała na kanapie, jedząc zupę mleczną, a na prawo od niej telewizor wyświetlał zdjęcia ofiar masakry ubiegłej nocy.
- Umyj się lepiej, musisz mnie zaprowadzić do szkoły.

      Niedługo potem umyty z zaschniętej krwi Skecz wszedł do salonu ubrany tylko w swoje czarne spodnie. Na jego klatce piersiowej można było policzyć jego żebra. Mimo to, widać było oznaki mięśni. W jego wadze nie było ani grama tłuszczu. Same organy, krew, kości skóra i mięśnie, mimo że było ich mało, to jednak tworzyły delikatną rzeźbę na brzuchu, klatce i ramionach. Kiedy usiadł naprzeciwko siostry ta podsunęła mu pod nos miskę.
- Na pewno jesteś głodny - powiedziała, wstając, po czym włączyła w odtwarzaczu pod telewizorem psychodeliczną muzykę i zaczęła tańczyć jak w amoku z zamkniętymi oczami. W ruchach obydwojga było coś, co sprawiało, że były płynne i hipnotyzujące, jednak Skecz, by nie zwracać na siebie uwagi, przywyknął do sztywniejszego poruszania swoim ciałem.

      Na ulicach było tego dnia dużo ludzi. Piątek. Wszyscy robili zakupy na weekend po to, by przez dwa dni siedzieć w domu i się obijać. Skecz i Erika minęli ulotkarza ubranego dość charakterystycznie, bo w czerwony strój z wielkim logo jednej z firm udzielających pożyczek. Był to chłopak w wieku Skecza i wręczył mu garść ulotek, między które włożona była kartka różniąca się od tych, które dostał.
- W końcu jakaś robota - powiedział cicho, lecz tak by usłyszała go Erika.
- Właśnie. Mleko się skończyło. I trzeba zapłacić te pieprzone rachunki. - odrzekła jego siostra.
- Nie zapominaj, że nie jesteś w domu - skarcił ją - masz dopiero dwanaście lat. Bądź miła i uprzejma, bo nie chcę cię pilnować.
- Ej! Duży. Nie musisz się o mnie martwić. Wiesz, że poradzę sobie z tuzinem takich tak ci, których spotkałeś - oburzyła się dziewczyna.
- No tak. Tylko nie nabrój za dużo. Bo znów do mnie jakiś rodzic przyjdzie.
Mimo dużego ruchu, w autobusie, do którego weszli nie było prawie nikogo. Usiedli na ostatnich siedzeniach, gdzie Skecz spokojnie przestudiował kartkę otrzymaną od ulotkarza. Kolejne zlecenie na jakąś grubą rybę. Z kwoty, która została wpisana jako wynagrodzenie wynikało, że albo gdzieś zaszaleją, albo wystarczy na kilkumiesięczny urlop. Jego pracodawca domyślił się, że lepiej wykonać robotę po zmroku, by podejrzenie spadło na owego seryjnego mordercę, który tak naprawdę został wrobiony, by ukryć prawdę przed ludźmi. Jego ucieczka z więzienia również była zaplanowana. Po zapamiętaniu adresu i godziny, skręcił z kartki papierosa, po czym wyszli z autobusu, a kilka chwil później zlecenie stało się formalnie nieistniejące.

      Kiedy zapadła ciemność, Skecz czekał już na wyznaczonym miejscu, czekając cierpliwie aż parę godzin na zjawienie się jego celu. Siedział na dachu jednego z mniejszych domków, schowany w cieniu. Kiedy na ulicę wyszedł mężczyzna, otoczony trzema ochroniarzami, uzbrojonymi w małe karabinki wskoczył między nich i obracając się o trzysta sześćdziesiąt stopni w jednym momencie pozbawił ich życia, zaś sam główny cel, który szybko rzucił się na ziemię i zaczął się czołgać, przygniótł do ulicy swoją nogą. Mógłby go zabić już parę sekund temu, lecz Skecz czuł w powietrzu, że na tych czterech ofiarach się nie skończy i że czeka go dość długa walka.
- Długo mam na was czekać? - spytał patrząc w ciemność bocznej uliczki, z której chwilę później wychylił się mężczyzna w towarzystwie dużego, czarnego wilka o szkarłatnych oczach niczym ludzka krew - Aaron, miło cię widzieć - powiedział z uśmiechem, zobaczywszy osobę , która się do niego zbliżała i po chwili dodał, zwracając się do wilka - Ciebie również, Agon.
- Myślałeś, że to będzie takie proste? - spytał ludzkim głosem Agon
- Wręcz przeciwnie - odparł Skecz - Ja wiedziałem, że się tu znajdziecie. Inaczej ten gość pode mną już by nie żył.
Aaron wyjął ze swojej torby, którą w międzyczasie położył na ziemi, coś w rodzaju metalowej rękawiczki, na której zakończeniach palców umieszczone zostały ostre pazury i powiedział:
- Wiesz, że przegrasz. Może lepiej od razu ucieknij, nim cię rozszarpiemy?
- Przynajmniej nie zginę z rąk człowieka, a raczej z jego łap.
Tę krótką pogawędkę przerwało warknięcie Agona, który w tym samym momencie rzucił się w kierunku Skecza. Zanim do niego dobiegł, zatoczył w okół niego półokrąg, przez co chłopak musiał mieć oczy dookoła głowy, będąc otoczonym przez przeciwników z dwóch stron. Chwilę później usłyszał ciężkie i szybkie kroki oraz świst pazurów tuż za jego głową, więc schylił się, jednocześnie obracając w tył i wykonał cięcie od dołu. Chybione. Cofnął się o krok. Znów miał obu przeciwników naprzeciw siebie. Agon zaczął biec w jego kierunku i wyskoczył odbijając się od pleców Aarona, zaś Skecz odsunął się w bok i wyprostował rękę ze skalpelem w kierunku biegnącego mężczyzny. Ten swoją ręką, na której miał rękawiczkę odepchnął ją na bok i wymierzył cios drugą pięścią, przez który chłopak odleciał do tyłu na parę metrów, mijając przy okazji wilka. Zdążył wstać, nim przeciwnicy dobiegli do niego. Rzucił się więc w ich kierunku wymierzając przy tym kolejne cięcie z prawej strony, które również zostało z łatwością odparte. Mimo to Aaron znieruchomiał, a w jego oczach czaił się strach. Odskoczył błyskawicznie od Skecza, który spojrzał na wilka. W jego oko wbity został drugi skalpel, o którym żaden z napastników nie miał pojęcia, ponieważ jak dotąd Skecz walczył tylko jednym. Z oczu mężczyzny zniknął strach, który został zastąpiony szaleńczym gniewem. Jednak nie postradał on zmysłów i nie rzucił się bez zastanowienia na chłopaka. Powoli okrążał go, zachowując dystans. Skecz kątem oka ujrzał dalej czołgającego się biznesmena, więc krzyknął do niego:
- Leż tam, gdzie leżysz, albo umrzesz szybciej! - mężczyzna nie posłuchał, więc oboje walczących rzuciło się w jego stronę. Jeden, by unieruchomić swoją ofiarę, drugi by ją chronić. Skecz okazał się być szybszy, więc kopnął metalowym czubkiem swojego buta głowę uciekającego tak, że stracił on przytomność. Krótko po tym ciosie poczuł przeszywający ból w plecach. Pazury Aarona przecięły skórzaną kurtkę, bluzę i jego skórę, a w następnym momencie poleciał twarzą do przodu przez potężnego kopniaka. Mężczyzna wrócił do swojego martwego towarzysza, pogładził go po futrze, po czym podszedł do torby pozostawionej na chodniku, z której wyciągnął drugą rękawiczkę. Skecz w tym czasie śmiał się niczym szaleniec. To pierwsza rana zadana mu od bardzo dawna. To dlatego ta noc będzie długa i krwawa. W końcu trafił mu się godny go przeciwnik. Wstał powoli, ciesząc się z bólu, który zamiast go paraliżować, dodawał mu sił. Podszedł powoli do wilka, w którego czaszce dalej tkwił skalpel i wyciągnął go. Aaron nie atakował go, gdyż mimo braku litości w walkach z udziałem Aniołów Śmierci obydwoje przestrzegali Kodeksu Śmierci, a jedną z jego zasad było pozwolenie przeciwnikowi na odzyskanie swojej broni, jeśli pojedynek został na chwilę przerwany. Kiedy na dłoniach mężczyzny tkwiły obie rękawiczki, a Skecz trzymał obydwa skalpele, walkę wznowiło rzucenie się Aarona w stronę przeciwnika i wymierzenie ciosów pazurami na bok od wewnątrz. By ich uniknąć, chłopakowi wystarczyło odchylenie się do tyłu. Nastąpiła wymiana ciosów, które były odbierane i unikane przez dobrych kilka minut, aż mężczyzna zadał cios otwartą dłonią w klatkę piersiową Skecza, co znów go odrzuciło i wytrąciło obydwa ostrza z jego dłoni. Aaron rzucił się znów, by wymierzyć ostateczny cios, lecz zatrzymał się tuż przed kataną, która nagle została wbita w asfalt. Napastnik znieruchomiał ponownie i zaczął rozglądać się w około. Zobaczył mała dziewczynkę idącą spokojnie w ich stronę i uśmiechając się szeroko. Mężczyzna wpadł w osłupienie jak taka młoda i niska osoba może posługiwać się bronią dłuższą, niż jej wzrost. W międzyczasie Skecz, który wstał podniósł swoją broń przyłożył jeden ze skalpelów do gardła przeciwnika, czekając aż Erika wyciągnie swoją katanę z ulicy, po czym okrążali dookoła Aarona, który wiedział, że nie poradzi sobie z dwoma przeciwnikami w pojedynkę. Rodzeństwo zamiast atakować urządziło sobie pogawędkę.
- Lekcje odrobiłaś? - spytał chłopak.
- Tak. Kolację zjadłam. A, i podlałam nam nawet kwiatki. A ty dalej nie wykonałeś roboty - odpowiedziała podśmiewając się pod nosem - Widzę, że trafiłam w porę, zaraz się wykrwawisz, a poza tym i tak już byś nie żył, gdyby nie ja.
- Poradziłbym sobie. Zawsze sobie radę.
W tym momencie zatrzymali się i Erika spytała, opierając swoją broń o ramię:
- Zatańczymy?
- Z chęcią - odpowiedział Skecz i obydwoje uśmiechnęli się szeroko w jednej chwili, po czym zaczęli tańczyć wokół Aarona.
To nie był zwykły taniec. Co kilka kroków obydwoje na zmianę zadawali cięcia, które raniły mężczyznę wykrwawiając go powoli, lecz nie zabijały. Ich ruchy były tak płynne jak w tańcu i tak hipnotyzujące, że mężczyzna zapatrzony w nie nie był w stanie się bronić. Już był martwi, mimo że jego serce jeszcze biło, a płuca oddychały. On już wiedział, że umrze. Ta para, kiedy zaczynała swój taniec, była nie do pokonania dla ich ofiary. Przez regularne, powolne jak na nich ciosy, lecz niespodziewane i różnorodne oraz hipnotyzujące ruchy nikt nie był w stanie się bronić. Musiałby zdarzyć się cud w postaci kolejnego Anioła Śmierci, który stanąłby po jego stronie. Jednak nikogo nie było w pobliżu, a Skecz i Erika odgrywali swój Taniec Śmierci na trzy takty, który zakończyli, wycinając krzyż na jego twarzy.
- Co z nim? - spytała dziewczynka, wskazując na leżącego nieprzytomnie biznesmena. Lecz nie uzyskała odpowiedzi. Usłyszała głuchy odgłos upadającego ciała swojego brata, który stracił przytomność z powodu stary zbyt dużej ilości krwi.

wtorek, 17 grudnia 2013

Aniołowie Śmierci - Prolog



Kolejny koszmar. Drugi miesiąc z rzędu. Ciągle same koszmary. Czy cokolwiek jest w stanie złagodzić jego cierpienia? Każdej nocy inny koszmar, lecz każdej nocy tak samo przerażający. Od dwóch miesięcy. Od śmierci Any. A przynajmniej kobiety, która tak się przedstawiała, bo w tym świecie każdy przybierał inną maskę. Nawet on. Nawet Skecz.

***

W tle leciała muzyka. Ciężka. Dosyć ciężka, gitarowa muzyka. Właściwie, to nie w tle, tylko w słuchawkach wetkniętych w uszy, ale lubił fantazjować, że żadnych słuchawek nie ma, tylko z nie wiadomo skąd leci muzyka. Skecz szedł zaciemnioną uliczką pomiędzy wysokimi domami jednego z przedmieści tych wielkich miast, w których jedna indywidualna znaczyła tyle, co owca w całej hodowli. Czyli tyle, co nic. Ot, jedna cyfra w statystyce. Był już późny wieczór, więc nikt nie chodził już tamtędy. Każdy albo szykował się do snu, albo właśnie zasypiał przy świetle swojego telewizora. No, prawie nikt. Tego wieczoru znalazł się tam tylko on i kilku miejscowych opryszków, szukających osoby, której bez najmniejszego trudu mogliby przyłożyć. I to porządnie. Szukali kogoś chudego, cichego, samotnie szwędającego się pustymi uliczkami. Jeśli by dodać do tego opisu wysoki wzrost, czarne glany, czarne spodnie i czarną skórzaną kurtkę oraz półdługie ciemne blond włosy z opadającą na oczy grzywką, to pasowałoby do Skecza. Jakaś nieznana siła sprawiła, iż akurat napotkał on ową trzyosobową bandę. Był od nich wyższy o głowę, jednak z pewnością o wiele słabszy, ponieważ mimo chłodnego wieczoru, owi osobnicy byli w samych koszulkach, nie licząc oczywiście spodni i butów. Pech chciał, że otoczyli Skecza rzucając co raz to gorsze obelgi, począwszy od frajera, przez ciotę, a skończywszy na brudasie. W przerwach między wyzwyskami odpychali chłopaka od siebie do siebie nawzajem, niczym piłkę do koszykówki.

-Piz- - w tym właśnie momencie kolejna z obelg nie została dokończona. Niemożliwym jest wypowiedzenie czegokolwiek, posiadając przecięte struny głosowe. Cała sytuacja miała miejsce pod światłem latarni, więc wszystko było widać wyraźnie. Skecz wykonał szybki, poziomy ruch swoją prawą ręką. Jeden z osiłków padł na ziemię, krztusząc się własną krwią. Pozostałych dwóch znieruchomiało i zaczęło przyglądać się ręce chłopaka, którą akurat zatrzymał wyprostowaną niedaleko oczu jednego z jeszcze żywych opryszków. Dostrzegli wtedy malutkie ostrze wystające nieco za palce. Ostrze skalpela. Mimo głębokiego nacięcia, skalpel nieskażony był szkarłatną krwią osoby, która już zdążyła umrzeć. Cięcie wykonane zostało z błyskawiczną prędkością, więc niewiele krwi zdążyło przyczepić się do niego, a ta znikoma ilość, która jednak się na nim znalazła, została zrzucona przy równie gwałtownym zatrzymaniu dłoni.

Skecz po chwili odwrócił się szybko na jednej nodze i wykonał kolejne cięcie. Tym razem od skosem od góry z prawej strony na lewą w dół. Zdołał tym jednym ruchem przeciąć kość czaszki aż po samą dolną szczękę, nim jego ofiara zdążyła cofnąć swoją głowę, jeśli nie całe ciało. Mężczyzna padł trupem od razu twarz, więc chłopak zrobił mozolny krok w prawo, nim zetknął się z ciałem swojego napastnika.

Pozostał tylko jeden osiłek, stojący w kompletnym paraliżu. Jednak po chwili ocknął się on i przyjrzał się twarzy Skecza. Była cała zakrwawiona. Oczywiście krew nie należała do żadnej z dwóch jeszcze żyjących osób. Jego oczy były niemożliwie wytrzeszczone i w ogóle nie mrugały. Tęczówki nie zmieniły swojej wielkości, lecz mimo to wydawały się pomniejszone. Wyraz twarzy szaleńca dodawały szeroki, nieszczery uśmiech, wydawałoby się aż zbyt szeroki jak na człowieka.

-Kim ty do diabła jesteś? - spytał, będąc dalej w szoku.
-Do diabła? - Powtórzył chłopak, po czym zaśmiał się głośno - Piekło jest tutaj, a twoim diabłem jestem ja. - Powiedział, nachylając się w jego stronę i chwilę później powietrze przeciął kolejny ruch skalpelem, pozbawiając mężczyznę oczu, przyprawiając mu tym samym poziomą, czerwoną szramę na ich wysokości, z której trysnęła krew zalewająca po raz trzeci twarz Skecza.