Już nie wiem, co mam myśleć. Coraz bardziej narasta niepewność, panika. Ale panika przed czym? Czemu te sny wywołują we mnie takie emocje? Dlaczego ich zwyczajnie nie zlekceważę? To jest bardzo dobre pytanie. Pytanie, na które będę szukał odpowiedzi pewnie bardzo długo.
Dzisiaj śniło mi się znowu coś, czego nie potrafię zrozumieć. Śniłem o sobie. Śniłem o swoim kolejnym dniu, wszystko było tak rzeczywiste, spędziłem godzinę, równą godzinę i pamiętam wszystko. Potem obudziłem się niespodziewanie we własnym łóżku. Czyżbym powoli szalał? Mam nadzieję, że jednak nie. W dodatku zamknąłem się w swoim pokoju, we własnym świecie. Nie chodzę do szkoły od kilku dni, a żeby nie wzbudzić podejrzeń rodziców i żeby mnie do tego nie zmusili, wychodzę w pobliskie łąki i tam spędzam 9 godzin. Na myśleniu. To mija dłużej, niż sama wieczność.
Kolejny sen. Kolejne wątpliwości. Z tym człowiekiem dzieje się coś złego. Widziałem pełno krwi. Jego krwi. Po chwili stracił jednak przytomność i obudził się w szpitalu. Na szczęście żyje. A może nie a szczęście? Może jego śmierć oznaczałaby dla nas obu ukojenie? Tyle, że ja chcę jeszcze żyć. Chcę być świadomym ustania mętliku, który siedzi we mnie od kilku tygodni. Chcę znów normalnie żyć, tak jak żyłem przed pojawieniem się tych snów.
Widziałem rozmowę. Ten człowiek oszalał. Słyszałem jak mówił ‚On chce mnie zabić.’ Nie potrafił jednak powiedzieć kto. Nie wiedział, kim jest ta osoba. Ale ja wiem, że muszę powstrzymać tego faceta. Nie mogę dopuścić, by zginął człowiek. Muszę tam pojechać. Wiem, w którym mieście jest szpital, do którego zabrali chłopaka. Byłem tam kiedyś już w dzieciństwie. Jednak teraz nie mogę tego zrobić. Nie dzisiaj. Dzisiaj jest niedziela, wszyscy w domu siedzą. Muszę to zrobić jutro rano. Pieniądze mam, bo nie kupiłem biletu miesięcznego, skoro i tak nie jeżdżę pociągami. Tak. Jutro jadę do tego chłopaka.
Wypisali go. Dlaczego tak szybko? Dlaczego mi utrudniają odnalezienie go? Nawet nie wiem ile czasu mi pozostało, zanim tajemniczy mężczyzna go zabije. Ale muszę się śpieszyć. Za trzy godziny wysiadam z pociągu. Jestem niewyspany przez to, że obudziłem się w środku nocy i nie mogłem zasnąć. Oczy same mi się już zamykają.
Ten sen był inny. Już widziałem ten sen. To pierwszy sen o tym chłopaku, który doświadczyłem. Nie rozumiem dlaczego go znów mam. Przecież zawsze opisywany był kolejny dzień z jego życia. Widocznie nic mu nie grozi o to tylko wymysł mojej własnej wyobraźni. Szkoda, że porwałem się w długa podróż, teraz będę musiał zawrócić. STOP! Leżę we własnym łóżku. To też był tylko sen. Nie wiem tylko, ile czasu śniłem. Ile dni przeżyłem we śnie, a ile na jawie. Patrzę na kalendarz – to była tylko jedna noc. Czyli jemu jednak coś grozi? Czyli muszę ponownie wsiąść w pociąg.
Moje przypuszczenie się potwierdziło. Miałem ten sam sen, który powinienem mieć dzisiejszej nocy. Obym teraz również nie śnił. Wezmę kawę na drogę. Nie mogę tym razem usnąć w tym pociągu. Muszę zająć czymś samego siebie przez te trzy godziny.
Jednak usnąłem. Nieświadomie. Mój organizm jest zbyt słaby, by się bronić. Ale tym razem nie obudziłem się w swoim pokoju. Obudził mnie konduktor, który sprawdzał, czy pociąg jest pusty. No właśnie. Posty… A powinienem wysiąść w połowie jego trasy. Nie wystarczy mi pieniędzy na powrót, jeśli odwiedzę szpital, muszę jechać prosto do domu. Wszystkie pieniądze zmarnowane. A może jednak uzyskam pomoc od tego chłopaka i pożyczy mi trochę? Nie. Nawet mi nie wystarczy czasu. Będą coś podejrzewać, jeśli nie wrócę na czas do domu. Muszę wymyślić jak zdobyć pieniądze na kolejną podróż.
I o to znów się budzę. Znów jestem w swoim pokoju. Ale przynajmniej udało mi się do niego dotrzeć o własnej świadomości. To nie był sen. Snem dzisiejszej nocy było kolejne cierpienie tego chłopaka. Ma jeszcze bardziej pocięte ręce. Jest słaby. Jego notes jest jeszcze bardziej zabazgrany. Ciągle to samo pytanie. ‚Kim jesteś?’ Tym razem jest silnie nakreślone na każdej stronie. Przeglądał je jedna po drugiej. Przez godzinę. Tnie się przy tym zeszycie. Widać to po śladach krwi. Robi to co jakiś czas. Nie za każdym razem, ponieważ nie wszędzie jest krew.
Mam pieniądze. Tydzień musiałem na to czekać. Ojciec dostał wypłatę i zdobył się na gest hojności, więc dał mi stówę. Teraz nic, tylko wsiąść w pociąg. Jestem wypoczęty, toteż dam radę. Nie zasnę. Nie chcę zasnąć. Znowu może się wszystko zmarnować.
Wysiadłem z pociągu. Ruszam w stronę szpitala. Nie. Jednak dalej siedzę w pociągu i zbliżam się do swojej stacji. Czyli znów nieświadomie usnąłem.
Znam już adres chłopaka. Nie wierzę. To tylko pół miasta ode mnie. Tak blisko. W końcu porozmawiam z osobą, przez którą mam mętlik w głowie, mimo że jak dotąd nie rozmawialiśmy. Porozmawiam z osobą, która zdaje się być mi najbliższa, mimo że się nie znamy. Spróbuję tą osobę uratować.
Kolejna porażka. Nie potrafię zapanować nad własnym ciałem. Nad własnym umysłem. Idąc w stronę mieszkania tego chłopaka myślałem o tym wszystkim, co się działo w ostatnim czasie. Nawet nie zauważyłem. Bezmyślnie zatraciłem się we własnej wyobraźni i znów śniłem. Tym razem to ja wylądowałem w szpitalu. Tym samym, w którym wylądował ten chłopak. Łączy nas nawet to samo łóżko. Spytałem o datę. Tydzień. Cały tydzień byłem nieprzytomny. Cały tydzień zmarnowany. Ale gdzie mnie znaleźli? Czy byłem blisko jego domu? Odpowiedź, którą usłyszałem jeszcze bardziej mi uświadomiła jak poważny jest mój problem. Znaleźli mnie w pociągu. A raczej, jak z niego wychodziłem. Wtedy straciłem przytomność. Tylko czy adres, który mi podali jest prawdziwy? W moich wcześniejszych snach wszystko zgadzało się, co do szczegółu. Wszystko było takie samo. Nie mam teraz siły o tym myśleć. Znów zasypiam.
Biały pokój. Poduszki na ścianach. Podrapane, zakrwawione poduszki. Ten chłopak został zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Jego problem został rozwiązany. Może to był ostatni sen, który nie daje mi spokoju i wszystkie moje problemy też się skończą?
Krew. Krew wszędzie. Ale czyja krew? Śnię, ale widzę swoje ręce. Nie czuję jednak żadnego bólu. Już nie wiem, czy to sen, czy jawa. Krzyk. Znów mój krzyk. Znów mój niemy krzyk i znowu mój własny pokój. A przecież byłem jeszcze w szpitalu. Przecież… Muszę się obudzić. Zwykle, gdy uświadamiałem sobie, że jestem w śnie, zaciskałem mocno oczy i budziłem się w swoim łóżku. No właśnie. Teraz też jestem w swoim łóżku. To na nic. Muszę się dowiedzieć, czy to prawda, czy moja własna projekcja. Ale jak? Wszystko mogłem sobie ubzdurać. To wszystko mógł wymyślić mój własny umysł. Ale będę próbował za wszelką cenę go pokonać. Muszę jechać pod znany mi adres. Adres tego chłopaka. Czeka mnie kolejna podróż pociągiem. A może pierwsza? Może tak naprawdę nigdy nie jechałem tym pociągiem? Nie zwracam już na to uwagi. Teraz liczy się tylko prawda, którą muszę poznać.
Nie oszalej. Tylko nie oszalej. Powtarzam to jak mantrę jakoś, powoli tracąc samoświadomość. Już nie wiem sam, czy żyję, czy trwam w wiecznym śnie. Odwiedziłem w końcu ten adres. Udało mi się. Jednak nikt taki tam nigdy nie mieszkał, zaś w szpitalu nigdy nie przyjęli takiego pacjenta. Jestem jeszcze dalej, niż byłem na początku. Zanim po raz pierwszy wsiadłem w ten pociąg.
Chłopak jednak nie został zamknięty. A może to tylko fikcja? Moja własna wyobraźnia, która nigdy nie pozwala mi odkryć prawy. Być może prawda jest taka, że zdarzenia, które widuję we własnych snach, nigdy nie miały miejsca. Mógłbym to uznać, lecz nie wiem już co jest snem. Tyle razy budziłem się we śnie, że przestałem o tym myśleć. Teraz tylko bezsilnie próbuję iść w jakimś kierunku z nadzieją, że ten kierunek jest dobry. Że wtedy się nie obudzę. Może mój umysł celowo wytwarza projekcje tego, czego mam nie robić? Więc będę próbował wszystkich sposobów. Kiedy obudzę się znowu w swoim łóżku tuż po tym, jak ten chłopak wyląduje w szpitalu, nie zrobię nic. Nie wsiądę w ten pociąg.
Nic się nie dzieje. Codziennie robię to samo. Codziennie śnię o tym samym. Biały pokój i krew. Od dwóch tygodni nie wydarzyło się nic. Udało się? Na pewno się uspokoiłem. Nie mam już innych snów. Nie śnię o sobie. Śnię o tym chłopaku. Wszystko jest tak spokojne, jak na początku tej całej historii. To koniec?
‚KIM JESTEŚ?’ Krew ma coraz wyraźniejszy kształt tego pytania. Dalej nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi i pytam się wraz z tym chłopakiem. Trwam z nim w oczekiwaniu na odpowiedź. Kim jesteś?
Jasność. Gdzie ja jestem? Leżę w białym pokoju. Psychiatryk. Jak to możliwe? To jest sen? Na pewno. Przecież byłem w swoim pokoju. Ciemność.
Krew. Stoję przed lustrem. Potłuczonym lustrem. I krwawię. Moje ręce są poprzecinane ranami, które sam sobie zadałem. Ale jak? To też jest sen?
Krzyk. Znów mój krzyk. I znów tak samo niemy. Ale tym razem nie w pokoju. Tym razem znów siedzę w pociągu. Jednak ten pociąg prowadzi mnie do szkoły. Usnąłem jadąc do szkoły? W takim razie wszystko jest w porządku. To był tylko sen. Tylko sen…
Wszystko w normie. Klasówka, znajomi, rodzice, normalne sny. Wszystko wróciło do początkowego stanu. Nie przejmuję się już tym, co działo się w moim śnie. Ponieważ to był sen. To był tylko zły sen w drodze do szkoły. Jak dla mnie długi, ale trwałem w nim tylko pół godziny. Ludzki umysł jest niepojęty…
Znów zaczynam się niepokoić. Znów zaczynaj mi się sny o owym chłopaku. Takie same jak na początku. Muzyka, szkoła, dom. Monotonia. Moje łóżko. Znów? Niby położyłem się spać w tym miejscu, a jednak czuję, że coś się zmieniło. Bałagan. Nie taki, jak wcześniej. Raczej taki jak później, choć to wydaje się z logicznego punktu widzenia niemożliwe, żeby coś było takie, jak później. Czym jest mój własny umysł? Sam już nie wiem, czy znowu śnię. Znów mam ogromny mętlik w głowie.
To, co zobaczyłem w ostatnim śnie wstrząsnęło mną bardzo. Chłopak siedział w swoim pokoju ze swoim notesem. Czystym. Niezabazgranym. Poza jednym zdaniem. Mimo, że niewypowiedziane, to odbija się echem w mojej głowie. ‚Wiem kim jesteś…’. Na końcu mocno zaznaczone moje imię. Moje własne imię. Przez cały sen siedział w jednej pozycji, patrząc się ciągle na tą kartkę, jakby czekał, kiedy trafię w moment, w którym to przeczytam. Jakby nie był pewien, kiedy pojawię się w jego głowie. Czy to może być prawda? ‚Kim jesteś?’. To pytanie było kierowane cały czas do mnie? To wszystko, do czego dążyłem… Próby dowiedzenia się, kim jest tajemniczy mężczyzna… Tak naprawdę zaprowadziły mnie do mnie. To ja dręczę tego chłopaka. Ale czym? Muszę z nim porozmawiać.
Może skoro ja śnię o tym, że jestem w jego ciele, to może działa również na odwrót? Może on widzi to, co ja? Może powinienem zrobić to, co on? Zapiszę na kartce wiadomość do niego. Napiszę, by się do mnie odezwał, napiszę swój numer telefonu.
Zaraz. Przecież ktoś już do mnie dzwonił ostatnio. Ten numer. Widziałem go w ostatnim śnie. Dzwonił do mnie dwa tygodnie temu. W śnie chłopak pisał, że nie odbieram. Żyjemy w różnych czasach. Mijamy się ciągle. Albo jest wcześniej ode mnie, albo później. Zadzwoniłem do niego. Nie odbiera.
Minął tydzień. Wiadomość tekstowa od niego ‚To ja. Prosiłeś o kontakt’. Co tu jest grane? Przenosimy się w czasie? Najpierw dzwonił, a teraz wychodzi na to, że pierwszy kontakt jest teraz. To chyba jest niemożliwe. Widocznie dane nam jest ciągłe mijanie siebie. ‚Obudź się’.
Znowu jestem w pociągu. Znowu jestem na końcu trasy. Znowu muszę wracać do domu. A może tu zostanę? Może poczekam na kolejny przeskok? Kiedyś on musi nastąpić. No właśnie. Kiedyś. Czasem budzę się po tygodniu. A raczej przenoszę do kolejnego snu. Kolejnego snu, w którym będę próbował rozwiązać zagadkę, którą daną mi będzie rozwiązywać w nieskończoność. Na oko w myślach przeżyłem już rok. W rzeczywistości? Może miesiąc, odkąd pojawił się pierwszy sen. Wszystko sprowadza się do jednego – powrót. Dokąd nie pójdę – powrót. Czego nie zrobię – powrót. Powoli tracę siły. Powrót.
A raczej kolejny sen o chłopaku zamkniętym w zakładzie psychiatrycznym. Tym razem w kaftanie, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Zakrwawionym kaftanie. Pewnie nawet go nie opatrzyli po kolejnym ataku.
Krew. Znowu łazienka. Moja łazienka. I znowu leże na podłodze z pociętymi rękoma. Ale jak to zrobiłem? Coś leży w wannie. Ja? To niemożliwe. Błysk.
Środek ulicy. Błysk. Pociąg. Ciemność. Mój pokój. Błysk. Kolejne miejsce ,w którym byłem. Kolejny błysk. I kolejny. Przeskokom towarzyszą głośne huki. Następuję coraz szybciej. Miliony obrazów pojawiają się w ciągu jednej minuty. Mam dość. To jest piekło. Krzyczę. Ale nikt mnie nie słyszy. ‚Ej. Obudź się.’ Znowu znajomy konduktor…
Oszalałem. To, co jest rzeczywistością, dla mnie już jest snem. To, co jest snem dalej nim pozostaje. Trwam w projekcji, która nie ma końca. Wracam do momentów, które przeżywałem po dziesiątki razy. Przenoszę się do wydarzeń, które względem poprzednich nie mają prawa jeszcze istnieć. Ale mimo tego dalej próbuję coś tym zrobić. Z każdą chwilą słabnę coraz bardziej, po czym gdy już z nich zupełnie opadnę, wracam na sam początek i próbuję od nowa. To wszystko nie ma sensu, ale kiedy do tego wniosku dojdę, znów się cofam, zapominając o tym, co przed chwilą pomyślałem. Ponownie jestem naiwnym, nędznym człowieczkiem w pułapce własnego umysłu. Tak samo jak wiele razy i teraz czekam na kolejny początek. Już za moment.
Leże bezsilnie drugi dzień. Cały weekend nic, tylko czekam. To trwa zbyt długo. Ale nie mam wyboru. Kiedy znów zacznę mieć nadzieję, to to powróci. To wyjście jest najprostsze. Przestać robić cokolwiek. Przestać istnieć. Pocięte ręce… Tym razem ich nie będzie. Zbyt wiele ran sobie zadałem, by myśleć, że to skuteczne. To ‚coś’ zawsze mnie powstrzyma. To ‚coś’ zawsze przeniesie mnie w kolejną, taką samą rzeczywistość, w której jeszcze tego nie zrobiłem. Prochy i alkohol. To jedyny sposób. Jedyny skuteczny.
Wydawało mi się, że się przewracam. Widocznie zdołałem utrzymać równowagę, ale nie pamiętam, bo jestem zbyt napruty. Nie. Jednak upadłem. To było wcześniejsze wspomnienie, które mi utkwiło na długo w pamięci. Taki urwany film. Leżę już godzinę w tej wannie. Może za mało wziąłem? Ale to były całe dwa opakowania. Świeżo kupione. Dobrze, że ojciec jest chory i musi to brać. Zostawiłem mu kilka, żeby mu wystarczyło na dwa dni. Ale i tak powinienem już być martwy. Czyżby to ‚coś’ potrafiło też kontrolować mój organizm i nie pozwala mi umrzeć?
Druga godzina mija, a ja dalej leże bezczynnie w wannie. Dalej czuję się tak samo. Teraz tylko żyletka. Zmuszę mój umysł, by wszystko poprowadzić od nowa i spróbuję czegoś innego. Jednak coś jest nie tak. Tutaj jest krew. Ale moje ręce są nietknięte. Trup. Czyjeś zakrwawione ciało leży w mojej łazience. Całe zakrwawione. Całe pocięte. Ręce, nogi, nawet twarz. Twarz, którą znam, lecz nie potrafię jej rozpoznać. Zbyt dużo krwi. Zbyt dużo ran. Jedyne, co pozostało niezmiennie, to twarz. Moja twarz. Czemu widzę samego siebie?
Gdzie jest ta żyletka? Też muszę to zrobić. Skończę ze sobą tak jak kiedyś. Tak jak wtedy, kiedy tego nie pamiętam. Skończy się całe to piekło. Większego nie potrafię sobie już wyobrazić. Jest. Zanurzona do połowy w jego nodze. Pierwsze nacięcie. Drugie. Tuż przed kolejnym upuściłem ją w strachu. Serce mi zamarło. Trup ożył. Złapał mnie za rękę i ochrypniętym głosem powiedział ‚To właśnie jest piekło. To właśnie jest obłęd. Nie uciekniemy od niego’. Obłęd? Przecież potrafię jeszcze trzeźwo myśleć. Ponownie wykonywałem głębokie nacięcia na swojej ręce. Potem na drugiej. Nim się spostrzegłem, leżałem na miejscu własnego trupa, który nawet nie wiadomo kiedy zniknął. Zrozumiałem wtedy to, co mówiłem sam do siebie. To było tylko wspomnienie. To, co pamiętam tak naprawdę był stanem, w którym straciłem samoświadomość. Oszalałem na chwilę i śmiertelnie się pokaleczyłem. Teraz czeka mnie agonia.
Żyję. Nic nie czuję, ale wiem, że żyję. Ktoś miota się tuż przede mną. Ja. Dalej leżę w swojej łazience. Znowu klęczę przy swoim trupie. Znowu podcinam sobie żyły. Jestem swoim jedynym towarzyszem podczas śmierci. Ale ten drugi ja nie wie jeszcze, co go spotka. Ciemność…
Jestem w miejscu, w którym nigdy jeszcze nie byłem podczas całego tego procesu. W żadnym śnie tutaj nie byłem. Coś się zmieniło. Dalej żyję, a moje ciało nie nosi żadnych blizn. Natomiast wiem, gdzie się znajduję. Byłem tu tylko raz, w dzieciństwie. Nigdy więcej. Więc przeniosłem się znów, ale tym razem nie do wspomnienia. Zdaje się, że mam kolejne zadanie. Muszę uświadomić siebie, który nie zna prawdy, że to bez sensu. Ulżyć mu w cierpieniu…
Pustka. Nikogo nie ma. Żadnej osoby w domu. Może za niedługo wrócą. Mam nadzieję. Będę musiał się gdzieś ukryć i poczekać. Ale ile to może trwać? I ile ja mam czasu?
Wrócili. Rodzice. A ja? Gdzie jestem ja z przeszłości? Są ubrani na czarno. Płaczą. Czyżbym… Niemożliwe. Ja nie żyję? Zabiłem się? To nie może być prawda. Ale dlaczego więc jestem we wspomnieniu przyszłości, w której już sam nie istnieję? To na pewno nie jest rzeczywistość. Co do tego nie mam najmniejszych złudzeń. Przeskok.
Z podróżnika między własnymi snami, stałem się podróżnikiem w czasie. Teraz widzę własne wspomnienia z ostatniego czasu z perspektywy obserwatora, nie osoby doświadczającej tego wszystkiego. To nowe, dziwne, a nawet okrutne uczucie. Cierpienie odczuwam podwójnie. Mętlik w mojej głowie jest dwa razy większy. Nie zdawałem sobie sprawy, że większy może być. Krzyczę. Ale nie słyszę siebie. Ja, którego widzę oczami osoby tylko stojącej z boku nie zauważa mojej obecności. Jestem duchem. Nie można mnie zobaczyć. Nie można mnie poczuć. Nie można mnie usłyszeć. Nie istnieję. W takim razie jak mam sobie samemu pomóc, skoro nie mam możliwości.
Zamykam oczy. Zatykam uszy. Nie chcę tego wszystkiego znów widzieć. Nie chcę znów słyszeć. Nie chcę przezywać na nowo. Ale przeżywam. Przeżywam dalej. Doświadczam coraz to nowszego cierpienia. Ono nie jest mi znane. Do tamtego zdążyłem się już przyzwyczaić. Wcześniej cierpiałem przez własny problem. Chciałem zaznać spokoju. Teraz cierpię przez ten sam problem, lecz z perspektywy kogoś obcego. Czuję nie ból, lecz współczucie. Chęć pomocy, której nie jestem w stanie udzielić. To niewykonalne. To jeszcze gorsze od cierpienia w samotności.
Jestem nikim. Jestem żałosny. Zaczynam nienawidzić samego siebie. Przez to, co widzę. Przez to, czego nie widziałem. Mój własny umysł otworzył przede mną oczy. Popełniałem wciąż błędy, których zupełnie nie byłem świadom. Jestem zerem. Chciałbym to naprawić, ale tego nie można dokonać.
Budzik. Wróciłem do swojej postaci. Widzę swoimi oczami. Rozumiem więcej. Lecz cierpię coraz bardziej. Moje ręce są pokaleczone. Mentalnie, nie fizycznie. Moje ramiona są naznaczone bliznami duszy, których nie jestem w stanie usunąć. I nikt nie jest w stanie ich zobaczyć. Oprócz mnie. One każą mi cierpieć. One trzymają mnie dalej przy życiu.
Trwam nieustannie w swoim własnym śnie, coraz bardziej się w nim pogrążając i nie mogąc dobudzić. Nie chcę się już budzić. Nie chcę sprawiać więcej cierpienia swoim bliskim. Nie chcę być nikim. Jestem tchórzem. A może jednak nie? Może mam odwagę pozostając w tym śnie i nie raniąc przy tym osób, których znam. Dla mnie to wieczność. Dla wieczności, to jedna długa noc. Wszystko jest moją projekcją. Wszystko nie istnieje. Jest tylko nic…
– Wy nie istniejecie – powtarzały usta, pozbawione jakichkolwiek nadziei – wy jesteście tylko moim wyobrażeniem. Moim snem.
Wodził wzrokiem po ścianach, które widział, lecz w które nie wierzył. Patrzył oczami, w których była już tylko pusta. Nie było w nich ani wiary, ani szczęscia, ani miłości. Nawet cierpienie go opuściło. Został zupełnie sam. Siedział w pokoju swoich snów. Białym pokoju. Patrzył na ręce swoich snów. Pokaleczone ręce. Jak i całe ciało. Mijały dni. Tygodnie. Miesiące. Lata. Czas mijał. On pozostawał w tym samym czasie. W tym samym śnie. Jego ciało żyło, kierowało jego ruchami, mową. Umysł nakazywał śnić. Pozostawał w swojej głowie. W swoim pokoju, pozbawionym jakichkolwiek okien. Jakichkolwiek przedmiotów. Białe ściany, naznaczone ciemnymi plamami krwi. On tak, jak i ściany, był biały. Ktoś co jakiś czas otwierał i zamykał drzwi. Drzwi, których napis świadczył o jego tożsamości.
-’Kim jesteś?’
-Pacjentem numer siedem